Dawno, dawno, czyli jakieś ćwierć wieku temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, czyli w pewnym miasteczku na Mazowszu, żyła biedna wdowa z córką piękną jak marzenie. Marysia, bo takie imię nosiła dziewczyna, była także dobra, miła i bardzo ambitna. Uczyła się pilnie, pomagała matce, a wieczorami marzyła o przystojnym księciu, który kiedyś ją porwie, poślubi, a potem będą żyli długo i szczęśliwie.
Póki co w dziewczynie kochał się tylko kolega z sąsiedztwa, Jasiek. Żaden był jednak z niego książę. Ot trzeci syn szewca, do którego Marysia nosiła buty, by fleki wymienił. Z szewca fachowiec był doskonały, ale i pijaczyna straszny. Ileż to razy szewcowa przychodziła do wdowy pożalić się na męża i pieniędzy pożyczyć, bo nie było za co dzieciakom chleba kupić. Marysia słyszała te rozmowy i nieraz potem rozmawiała z matką, że lepiej już singielką zostać niż przy takim szewcu życie sobie marnować.
W tym to konkursie postanowiła wziąć udział dobiegająca pełnoletności Marysia. Nie wiadomo, czy skusiła ją nagroda w postaci bonu podarunkowego do jedynego w miasteczku solarium, czy może splendor towarzyszący zwycięstwu. W przeciwieństwie do konkurentek, które uwiły wianuszki ze stokrotek, maków, chabrów i innego kwiecia zebranego na pobliskich łąkach, Marysia zdecydowała się wpleść w zielone gałązki bardziej wyszukane kwiaty. Wycięła z ogródka kilka purpurowych róż i białych lilii. Gdy wieczorem dziewczęta zapaliły świece i puściły wianki na wodę, córka wdowy z satysfakcją zauważyła, że zrobiony przez nią wianek wygląda najbardziej okazale i najszybciej płynie niesiony nurtem rzeki. Była przekonana, że za chwilę jury pod przewodnictwem samego burmistrza ogłosi ją "Panną z najpiękniejszym wiankiem w mieście". Ale wtedy stało się coś niebywałego.
Gdy wianek zbliżał się do zakola rzeki, by za chwilę zniknąć z oczu, do wody wskoczył Jasiek, złapał go i podniósł wysoko do góry. Marysia oburzona występkiem szewczyka stała przez chwilę jak skamieniała, a potem ruszyła z impetem w stronę Jaśka. Woda rozbryzgiwała się pod nogami biegnącej dziewczyny. Dopadłszy chłopaka bez słowa wyrwała mu wianek i wściekła uciekła do domu nie czekając nawet na ogłoszenie wyników konkursu i bon do solarium, którym niewątpliwie zostałaby nagrodzona.
Jasiek wyszedł z wody wśród śmiechu i drwin mieszkańców miasteczka.
Wzburzona Marysia opowiedziała matce, co wydarzyło się nad rzeką, a ta córkę pochwaliła, że tak świetnie poradziła sobie z bezczelnym chłystkiem i ocaliła swój wianuszek. Przez kilka kolejnych dni wdowa chodziła dumna jak paw opowiadając o powodzeniu córki i jej wysokich wymaganiach wszystkim, którzy tylko chcieli jej słuchać.
Minęło dwadzieścia pięć lat. Jasiek wyjechał gdzieś za chlebem. Jedni mówili, że do Londynu, inni że dalej, za ocean. Ambitna Marysia zaś pokończyła szkoły wyższe i najwyższe i zaczęła robić oszałamiającą karierę w swoim miasteczku. Ponoć startowała nawet na urząd burmistrza. Przesądni mieszkańcy jednak jej nie wybrali. Wśród ludu krąży bowiem pogłoska, że na starej pannie ciąży klątwa Kupały.
Póki co w dziewczynie kochał się tylko kolega z sąsiedztwa, Jasiek. Żaden był jednak z niego książę. Ot trzeci syn szewca, do którego Marysia nosiła buty, by fleki wymienił. Z szewca fachowiec był doskonały, ale i pijaczyna straszny. Ileż to razy szewcowa przychodziła do wdowy pożalić się na męża i pieniędzy pożyczyć, bo nie było za co dzieciakom chleba kupić. Marysia słyszała te rozmowy i nieraz potem rozmawiała z matką, że lepiej już singielką zostać niż przy takim szewcu życie sobie marnować.
Kławdij Lebiediew, "Noc Kupały" |
A życie w miasteczku toczyło się spokojnie i niespiesznie. Ciężko pracujący na co dzień mieszkańcy z niecierpliwością wyglądali okazji, by się zabawić. Jedną z najbardziej oczekiwanych chwil w roku była Sobótka, zwana też Nocą Kupały.
Wówczas nad rzeką przepływającą przez miejscowość rozpalano wielkie ognisko, budowano scenę, na której przygrywała strażacka orkiestra, zbijano dechy, aby żądni pląsów mieszkańcy mogli tańczyć, aż zabolą ich nogi. Corocznie też organizowano konkurs na najpiękniejszy wianek.
Gdy wianek zbliżał się do zakola rzeki, by za chwilę zniknąć z oczu, do wody wskoczył Jasiek, złapał go i podniósł wysoko do góry. Marysia oburzona występkiem szewczyka stała przez chwilę jak skamieniała, a potem ruszyła z impetem w stronę Jaśka. Woda rozbryzgiwała się pod nogami biegnącej dziewczyny. Dopadłszy chłopaka bez słowa wyrwała mu wianek i wściekła uciekła do domu nie czekając nawet na ogłoszenie wyników konkursu i bon do solarium, którym niewątpliwie zostałaby nagrodzona.
Jasiek wyszedł z wody wśród śmiechu i drwin mieszkańców miasteczka.
Wzburzona Marysia opowiedziała matce, co wydarzyło się nad rzeką, a ta córkę pochwaliła, że tak świetnie poradziła sobie z bezczelnym chłystkiem i ocaliła swój wianuszek. Przez kilka kolejnych dni wdowa chodziła dumna jak paw opowiadając o powodzeniu córki i jej wysokich wymaganiach wszystkim, którzy tylko chcieli jej słuchać.
Minęło dwadzieścia pięć lat. Jasiek wyjechał gdzieś za chlebem. Jedni mówili, że do Londynu, inni że dalej, za ocean. Ambitna Marysia zaś pokończyła szkoły wyższe i najwyższe i zaczęła robić oszałamiającą karierę w swoim miasteczku. Ponoć startowała nawet na urząd burmistrza. Przesądni mieszkańcy jednak jej nie wybrali. Wśród ludu krąży bowiem pogłoska, że na starej pannie ciąży klątwa Kupały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz