piątek, 3 czerwca 2016

Marzenia ściętej głowy

Czy poddaliście się kiedyś hipnozie? Ja owszem. Kilka lat temu, w ramach zajęć na uniwerku na temat radzenia sobie ze stresem, pozwoliłam się zahipnotyzować. Brałam też udział w sesji grupowej hipnozy i bardzo dobrze wspominam to doświadczenie. Wyniesiona z ćwiczeń umiejętność pozwala mi nie tylko relaksować się, gdy inni włosy rwą z głów, ale także zaoszczędzić np. na znieczuleniu podczas wizyt u stomatologa i ogólnie "wyłączyć" ból, kiedy coś dokucza. Choć generalnie hipnotyczne doświadczenia polecam to jednak uczulam, by poddawać się im jedynie pod okiem budzących zaufanie i (koniunkcja!) profesjonalnych psychologów. Wszelkich guru, nawet utytułowanych, ze wschodnimi medytacyjnymi inklinacjami radzę unikać ze względu na własne zdrowie, nie tylko psychiczne i kieszeń.

Ten osobisty nieco przydługi wstęp zamieszczam jako wprowadzenie do niesamowitej hipnotycznej historii z połowy XIX wieku.

Belgijski artysta Antoine Wiertz będąc pod wrażeniem odbywających się w Brukseli egzekucji przez zgilotynowanie i wykazując zarazem zgoła naukowe zainteresowanie myślami i wrażeniami, które kołaczą się  w dosłownie ściętych głowach, zgodził się uczestniczyć w pewnym niecodziennym eksperymencie. Oto wprowadzony w stan hipnozy, który osiągał ponoć wyjątkowo łatwo, miał przenieść się do mózgu skazańca i przekazać emocje, które nim targają w ostatniej ziemskiej chwili.


Antoine Wiertz, Zgilotynowana głowa, poł XIX w.

Wczesnym rankiem 18 lutego 1848 roku na brukselski rynku miał zostać stracony wyjątkowo odrażający złoczyńca, François Rosseel. Wraz ze wspólnikiem włamał się w celach rabunkowych do mieszkania pewnej damy. Bezbronną kobietę i dwie towarzyszące jej służące skatował na śmierć, po czym opuścił lokal zabierając kilkaset franków. Zbrodnia zszokowała Belgię, a śledztwo, ujęcie i osądzenie morderców relacjonowane było przez belgijską prasę i szeroko komentowane przez społeczeństwo. Antoine Wiertz z uwagą śledził te doniesienia i do swojego eksperymentu wybrał właśnie egzekucję Rosseela.
Miał zostać zahipnotyzowany i wprowadzony w trans na chwilę przed tym, kiedy głowa skazańca umieszczona zostanie na podstawie gilotyny. Stało się jednak inaczej.

Już w momencie, kiedy wóz ze skazanym wjechał na plac Wiertz był bardzo pobudzony, a zgodnie z relacjami świadków, sprawiał wrażenie, jakby wpadł w panikę. Dopiero po chwili, gdy Rosseela wprowadzono na szafot uspokoił się nieco, ale tylko na chwilę, po czym zaczął błagać hipnotyzera, by wyprowadził do z transu. Było jednak za późno. Ostrze gilotyny spadło na szyję skazańca, jego odcięta głowa wpadła do kosza, a nasz artysta zaczął relacjonować jej ostatnie aktywności. Relację tę spisał potem, stąd doskonale wiemy, co czuł się jako ścięta głowa trzy minuty po opuszczeniu szyi.

Pierwsza minuta, na rusztowaniu
Przerażający hałas, przechodzący w ryk i dźwięk opadającego ostrza. Ofiara sądzi, że została uderzona przez grom z jasnego nieba, a nie topór. Zadziwiające, głowa leży pod rusztowaniem, a mimo to nadal wierzy, że jest przytwierdzona do ciała i czeka na cios, który ją odetnie. Ścisk w gardle. Nie sposób oddychać. Przerażający brak tlenu. Jakby jakaś nieludzka, nadprzyrodzona dłoń zaciskała się na głowie i szyi. Przed oczyma ogień, chmura ognia. Wszystko iskrzy się i żarzy.


Druga minuta, pod rusztowaniem
Przyszedł moment, kiedy człowiek myśli, że wyciąga swe drżące ręce w kierunku umierającej głowy. To ten sam instynkt, który każe nam zasłonić dłonią otwartą ranę. Pojawił się wraz z makabrycznym zamiarem, by unieść głowę i przytwierdzić ją z powrotem do szyi, zachować trochę krwi, trochę życia. Delirium podwaja energię i siłę. Wyobraźnia podsuwa obraz głowy obracającej się w ogniu w zawrotnym tempie, wszechświat wali się i kręci, zamienia w fosforyzującą ciecz, wiruje dokoła i wynurza w czaszce. Chwilę później głowa pogrąża się w głębinach wieczności. To wtedy pojawia się rój obrazów, każdy straszniejszy od poprzedniego, tłoczą się w duszy zbijane przez palący oddech niewysłowionego bólu. Zgilotynowana głowa patrzy na swoją trumnę, widzi upadek tułowia i kończyn gotowych do zamknięcia w drewnianym pudełku, gdzie tysiące robaków będą pożerać zwłoki. Lekarz czubkiem skalpela bada tkanki szyi. Każde dotknięcie jest jak ugryzienie ognia. Wyczerpany mózg widzi niedaleko małe dzieci. Lubi je. Blond loki, pucołowate różowe policzki. Po chwili czuje, że tonie w zalewających go ostrych atakach bólu.
 

Trzecia minuta, wieczność
Nie wszystek jeszcze umarł. Głowa ciągle myśli i cierpi przypalana językami ognia, pełna bólu przeszywającego jak sztylet, pijana truciznami wywołującymi skurcze; ból w kończynach, wyrywanych wnętrznościach, w całym deptanym, upodlonych ciele, w kościach powoli gotowanych w rozpuszczonym oleju. I wtedy pojawia się paraliżujący strach. Czy będzie tak cierpieć rzez całą wieczność? Nie, takie cierpienie nie może trwać zawsze, Bóg jest miłosierny. Wszystko co ziemskie zaczyna się oddalać. Widzi w oddali światło błyszczące jak diament. Czuje opadającą błogość. Jak dobrze, usypia! Co za radość! Egzystencja ludzka oddala się od niego. Wydaje mu się, że zapada się w mrok. Otacza go mgła, lecz nawet ona oddala się, rozprasza i znika. Wszystko robi się czarne... ścięty człowiek jest martwy”.

Na tym Antoine Wiertz zakończył opis wrażeń zgilotynowanej głowy, których miał jakoby doświadczyć w stanie hipnozy. Do tematu powrócił pięć lat później malując tryptyk pod tytułem "Myśli i wizje ściętej głowy". Moim skromnym zdaniem, to jedno z najmniej udanych dzieł artysty, posiadające wszakże fascynującą historię. Intrygujący splot ludzkiej naiwności, wyobraźni, makabry i zwykłego oszustwa.  

Antoine Wiertz, Myśli i wizje ściętej głowy, 1853
Kolejno pierwsza, druga i trzecia minuta


Źródło:
Walter Benjamin, Michael William, "The Work of the Art in the Age of Its Technological Reproductivity...".
Moje tłumaczenie wizji Wiertza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz