wtorek, 28 stycznia 2020

Jak odróżnić artystę od błazna

Co jakiś czas w uznanych przybytkach kultury organizowane są wystawy bez eksponatów. Rozentuzjazmowana publiczność, za kwotę kilkunastu euro, może przechadzać się wówczas, poglądając na bezwstydnie nagie ściany. Sama nigdy nie uczestniczyłam w takiej estetycznej orgii pierwotnych doznań wizualnych, ale czytając impresje tych, którym dane było doświadczyć fundamentalnego minimalizmu w sztuce, odczuwałam coś na kształt zazdrości. Cudownie musi być tak wysublimować oczekiwania, by zachwycić się niczym.

Kilkanaście lat temu paryskie Centrum Pompidou, w 50 rocznicę zorganizowania pierwszej wystawy bez eksponatów, przygotowało reprospektywę takich wydarzeń prezentując dokonania (😂) 9 artystów minimalistów, począwszy od Ivesa Kleina, który miał jako pierwszy wpaść na genialny pomysł pokazania niczego w Galerie Iris Clert w Paryżu w 1958 r., poprzez Roberta Barrry'ego, Stanleya Brouwna, Marii Eichborn, Bethan Huws, Roberta Irwina, Romana Ondaka i Laurie Persons eksponujących się wcześniej w najmodniejszych światowych  przybytkach sztuki. Przedsięwzięcie było karkołomne, trudno bowiem odtworzyć nic pokazywane pierwotnie w unikalnej przestrzeni. Na potrzeby wystawy przeznaczono pięć sal na cztwartym piętrze Centrum Pompidou. Pomieszczenia były puste, ściany białe, podłogi nagie, oświetlenie standardowe dla czasowych ekspozycji. Porządku pilnowali strażnicy jak to zwykle w muzeach. Przedsięwzięcie udokumentowane zostało na pięciuset stronach specjalnego katalogu wystawy "Voids, a Retrospective" dostępnego za jedyne 39 euro.

Centrum Pompidou, Sztuka niczego, źródło: Independent


Piszę o tym dlatego, gdyż mam wrażenie, że właśnie odnalazłam korzenie fundamentalnego minimalizmu w sztuce na kartach powieści Karola de Costera "Legenda jako też bohaterskie, wesołe i sławne przygody Dyla Sowizdrzała..." wydanej w latach sześćdziesiątych XIX stulecia. Dzieło zainspirowane miało zostać ludowym i opowieściami, a jego akcja rozpoczynała się wraz z niesławnym końcem renesansu. Gdzieś w połowie XVI wieku podróżujący po Europie Dyl zawitał na zamek langrafa Luneburgu, gdzie przedstawił się jako wybitny malarz flandryjski i zaoferował tamtejszemu księciu swoje usługi w zamian za zapłaconą z góry niezbyt wygórowaną stawkę oraz kilkutygodniowy wykwintny wikt i porządny opierunek. Malować miał na ścianie przestronnej komnaty. Chcąc uchronić powstające dzieło przed kurzem, zażyczył sobie, aby malowana ściana przysłonięta została kotarami. Po dwóch miesiącach wezwał podeksytowanego langrafa i jego wymagających dworzan, by pochwalić się pracą.

"...Najdostojniejsi Państwo - zwrócił się do langrafa i langrafini - Mości Książę - rzekł do pana na Luneburgu - i wy piękne damy i żołnierze waleczni, zabaczycie, gdy uchylę tej zasłony, wasze fizjonomie miluchne i marsowe, któren sportretował najlepiej, jak umiałem. Każde z waszmość państwa łacno rozpozna siebie. Ciekawi jesteście konterfektów waszych i uzasadniona to ciekawość, raczcie jednak wziąć na cierpliwość i dozwólcie, bym powiedział słowo albo słów kilka. Piękne damy i waleczni żołnierze, co w żyłach mają krew szlachetną ujrzą i będą podziwiać malowidło moje; ale jeśli jest między wami cham jaki, zobaczy tylko gołą ścianę. A teraz oczy szlachetne otworzyć raczcie!
I Sowizdrzał rozsunął kotary.
- Widzą jedynie szlachetni panowie, widzą jedynie szlachetne damy, toteż niebawem mówić będą: Slepy na malowidło jak cham; widzący malowidło jak szlachcic..."

Nie czekając na aplauz, Dyl Sowizdrzal oddalił się, pozostawiając widzów kontemplujących dzieło.

Jan Matejko, Stańczyk szkic, 1861

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz