Wizytę w Karlowych Warach obiecywałam sobie odkąd obejrzałam "Casino Royal" z Danielem Craigiem w roli Jamesa Bonda. "Grand Hotel Budapest" Wesa Andersona zaostrzył mój turystyczny apetyt na pobyt w miasteczku. Gdy więc nadarzyła się okazja, uznałam, że grzechem byłoby z niej nie skorzystać.
Zarezerwowałam pokój w hotelu z pięknym widokiem na miasto i jego symbol - Jeleni Skok, usytuowanym tuż za kościołem Marii Magdaleny.
Na wszystkich oficjalnych zdjęciach Karlowych Warów posąg jelenia na skale góruje majestatycznie nad miastem.
Zgodnie z legendą, Karol IV Luksemburski "z łaski Bożej cesarz rzymski, po wieki august, król Czech oraz hrabia Luksemburga", polował pewnego dnia w miejscowym lesie. Gdy wytropił jelenia, rzucił się za nim w pogoń i ranił zwierzę. Uciekając jeleń przeskoczył przez niewielkie źródło, które miał na swej drodze. Niestety nie udało się to ulubionemu psu króla. Pupil wpadł do wody i zaczął się topić. Król ruszył mu z pomocą. I wtedy odkrył, że źródło jest gorące, a kilka godzin później, że ma właściwości lecznicze i pomaga goić się ranom.
W tym miejscu powstała wioską, a wkrótce miasto, któremu król nadał nazwę Vary (Ukrop). Z czasem na cześć władcy dodano do niego przymiotnik Karlowe. Pamięć o jeleniu przerwała w legendzie, a 500 lat później zwierz doczekał się pomnika.
W 1851 roku "Jeleni Skok" z cynku został odlany przez słynnego Augusta Kissa na zamówienie barona Lutzova.W 1986 roku oryginalna rzeźba została zastąpiona kopią z brązu. Jej autorem jest rzeźbiarz Jan Kotek.
Dojeżdżając do Karlowych Warów bezskutecznie wypatrywaliśmy charakterystycznego kształtu na skale. Rzuciwszy walizki w hotelowym pokoju, zaczęłam kontemplować widok z okna.
Pięknie, ale po jeleniu śladu nie było. Ponieważ hotel był olśniewający (dosłownie), a pokój komfortowy, zdecydowaliśmy, że nie będziemy prosić o zmianę i jakoś przeżyjemy to niedopatrzenie.
Następnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy na poszukiwanie rogacza. Żar lał się z nieba, więc zamiast wspinać się na co prawda niewielką, ale dosyć stromą górkę, postanowiliśmy wjechać na szczyt kolejką o pięknej leśnej nazwie "Diana", a potem zejść piechotą i po drodze obejrzeć sobie jeleni symbol. Wśród wielu innych tabliczek na górze, znaleźliśmy strzałkę z pięknym zwierzęciem, o rozłożystych rogach i ruszyliśmy w kierunku, który wskazywała. Szliśmy, szliśmy i szliśmy... potem wracaliśmy i szliśmy inną ścieżką, pytaliśmy o drogę. Cóż, jak się okazało wszystkie drogi na górce prowadziły do punktu widokowego cara Piotra Wielkiego, który był łaskaw zaszczycić miasto swoją obecnością dwukrotnie, co zdumiało mnie o tyle, że przecież słynną Becherowkę zaczęto produkować dopiero w następnym stuleciu, a nie sądzę, by pijanica i okrutnik, zagustował w mineralnej, zresztą w jego czasach nie pijano jej, z jedynie wykorzystywano do kąpieli. Oczywiście przy pięknej altanie znajdowała się okazała tablica informacyjna gęsto zapisana cyrylicą, na której historia carskich odwiedzin została szczegółowo opisana, ale z powodów, o których napiszę niżej, nie będę jej przytaczać.
Gdy już straciliśmy nadzieję i mocno zniechęceni ruszyliśmy w stronę miasta, wśród leśnych chaszczy dostrzegliśmy go. Przycupnął nieśmiało na skale. Żaden to jednak jeleń o rozłożystym porożu, ale po prostu "kamzik", mały czeski koziołek. Mój osobisty małżonek nie mógł uwierzyć, że przejechaliśmy kilkaset kilometrów i od dwóch godzin ganiamy w upale jak jakieś jelenie, żeby zobaczyć coś takiego. Filmowa ściema!
Nie było to jedyne ani największe rozczarowanie.
Karlowe Wary uchodzą za rosyjskie miasto w Czechach. Jadąc tam liczyłam się z obecnością turystów ze wschodu. Nie jestem rusofobem, rosyjscy turyści mi nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie, kontakt z nimi traktuję jak okazję do poćwiczenia rosyjskiego. To co zobaczyłam przeraziło mnie jednak i skłoniło do skrócenia pobytu. Wiem także, że choć miasteczko jest niezwykle urokliwe, ma wiele atutów, nie wrócę tam szybko.
Karlowe Wary sprawiają wrażenie miasta okupowanego. Turystów jest niewielu. W szczycie sezonu na głównym deptaku bez względu na godzinę spacerują pojedyncze pary, od czasu do czasu grupa osób. W 90% są to Rosjanie. Sporadycznie usłyszeć można Japończyków, Niemców i samych Czechów. Popołudniami spotkać można kilka Arabek w czarnych burkach. Centrum miasta jest rosyjskojęzyczne. Rosyjskie nazwy i pisane cyrylicą szyldy na hotelach, rosyjskie plakaty na słupach ogłoszeniowych, rosyjskie tablice informacyjne. Czeskie nie zawsze się pojawiają, niemieckie i angielskie niemal nigdy. Kelnerzy w kawiarniach i restauracjach witają i żegnają gości po rosyjsku, podają rosyjską kartę, z głośników sączy się rosyjska muzyka, w niektórych lokalach muzycy na żywo zawodzą romanse o "bezumnej lub-wi". W sklepach tych ekskluzywnych (Prada, Valentino, Moschino, Lagerfeld, Chopard, Cartier, itd) obsługa wita klientów po rosyjsku i strzela focha, gdy ci odpowiadają po angielsku czy niemiecku. Ze zgrozą odkrywamy, że w niewielkich delikatesach ekspedientka w ogóle nie mówi po czesku.
Na głównym miejskim placu obok kolumny Trójcy Świętej koncert rosyjskiego chóru piejącego rosyjskie pieśni, w przerwach nawiedzony jegomość recytuje rosyjską poezję. Słucham przez chwilę i robi mi się przykro.
Gdy przysiadamy na ławce naprzeciwko słynnej Kolumnady Młyńskiej, podchodzi do nas dziewczę z napisaną po rosyjsku tabliczką i zaprasza na przedstawienie do miejskiego teatru. Wiecie, co grają? Jezioro łabędzie!
Kategorycznym tonem po angielsku informujemy kobietę, że przyjechaliśmy do Czech po czeską kulturę, czeski klimat i czeskie piwo. Czesi sprzedający obok w kiosku z pamiątkami wyjaśniają nam, że Rosjanie w Karlowych Warach są dużym problemem, bo zawłaszczyli sobie miasto. Dzięki rosyjskim pieniądzom wiele zabytkowych kamieniczek zostało odnowionych i wiele zmieniło właścicieli. Obecnie prawie wszystkie hotele i luksusowe sklepy należą do Rosjan. Miasto straciło jednak swój charakter i turystów z innych krajów. Ci, jeśli przyjeżdżają, zostają tylko na chwilę. Czesi opowiadają, jak kilka dni wcześniej, w dniu otwarcia słynnego filmowego festiwalu, na słupach ogłoszeniowych przy deptaku wywieszone zostały plakaty z hasłem "Zaproś Rosjanina do domu, a ukradnie ci ojczyznę". Rosjanie podobno zrywali je z wściekłością.
Recepcjonista w hotelu proszony o zaznaczenie na mapie restauracji z czeskim menu, czeską atmosferą i czeską muzyką po długim namyśle, w czasie którego wskazówki hotelowych zegarów wskazujących godzinę w Pradze, Moskwie i Jekaterynburgu przesuwają się o kilka minut, zaznacza zaledwie dwie lokalizacje znacznie oddalone od promenady nad Teplą. Wyczerpany konwersacją po angielsku proponuje rozmowę... po rosyjsku.
Wieczorem wybieramy się do Grand Hotel Pupp, czyli filmowego hotelu "Splendid", gdzie James Bond przegrywał miliony w kasynie. Na ulicach pustki. Nikt nie pije piwa w kawiarnianych ogródkach, nikt nie konwersuje wesoło na ławeczkach nad Teplą, nikt nie tańczy do rosyjskich melodii. Na hotelowym parkingu zaledwie kilka samochodów klasy ekonomicznej i jeden Bentley. Hotelowy bar wygaszony. Obsługa informuje, że w środku nie można robić zdjęć, by nie zakłócać prywatności gości. Mają chyba na myśli tę jedną samotną blondynę w restauracji?
Wyjeżdżamy rankiem po śniadaniu, które zjedliśmy w towarzystwie podobizn rosyjskich kosmonautów, wyjeżdżamy z ulgą.
Zarezerwowałam pokój w hotelu z pięknym widokiem na miasto i jego symbol - Jeleni Skok, usytuowanym tuż za kościołem Marii Magdaleny.
Na wszystkich oficjalnych zdjęciach Karlowych Warów posąg jelenia na skale góruje majestatycznie nad miastem.
Karlowe Vary, źródło: CzechTourism |
Zgodnie z legendą, Karol IV Luksemburski "z łaski Bożej cesarz rzymski, po wieki august, król Czech oraz hrabia Luksemburga", polował pewnego dnia w miejscowym lesie. Gdy wytropił jelenia, rzucił się za nim w pogoń i ranił zwierzę. Uciekając jeleń przeskoczył przez niewielkie źródło, które miał na swej drodze. Niestety nie udało się to ulubionemu psu króla. Pupil wpadł do wody i zaczął się topić. Król ruszył mu z pomocą. I wtedy odkrył, że źródło jest gorące, a kilka godzin później, że ma właściwości lecznicze i pomaga goić się ranom.
W tym miejscu powstała wioską, a wkrótce miasto, któremu król nadał nazwę Vary (Ukrop). Z czasem na cześć władcy dodano do niego przymiotnik Karlowe. Pamięć o jeleniu przerwała w legendzie, a 500 lat później zwierz doczekał się pomnika.
W 1851 roku "Jeleni Skok" z cynku został odlany przez słynnego Augusta Kissa na zamówienie barona Lutzova.W 1986 roku oryginalna rzeźba została zastąpiona kopią z brązu. Jej autorem jest rzeźbiarz Jan Kotek.
Karlowe Wary |
Dojeżdżając do Karlowych Warów bezskutecznie wypatrywaliśmy charakterystycznego kształtu na skale. Rzuciwszy walizki w hotelowym pokoju, zaczęłam kontemplować widok z okna.
Karlowe Wary |
Pięknie, ale po jeleniu śladu nie było. Ponieważ hotel był olśniewający (dosłownie), a pokój komfortowy, zdecydowaliśmy, że nie będziemy prosić o zmianę i jakoś przeżyjemy to niedopatrzenie.
Następnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy na poszukiwanie rogacza. Żar lał się z nieba, więc zamiast wspinać się na co prawda niewielką, ale dosyć stromą górkę, postanowiliśmy wjechać na szczyt kolejką o pięknej leśnej nazwie "Diana", a potem zejść piechotą i po drodze obejrzeć sobie jeleni symbol. Wśród wielu innych tabliczek na górze, znaleźliśmy strzałkę z pięknym zwierzęciem, o rozłożystych rogach i ruszyliśmy w kierunku, który wskazywała. Szliśmy, szliśmy i szliśmy... potem wracaliśmy i szliśmy inną ścieżką, pytaliśmy o drogę. Cóż, jak się okazało wszystkie drogi na górce prowadziły do punktu widokowego cara Piotra Wielkiego, który był łaskaw zaszczycić miasto swoją obecnością dwukrotnie, co zdumiało mnie o tyle, że przecież słynną Becherowkę zaczęto produkować dopiero w następnym stuleciu, a nie sądzę, by pijanica i okrutnik, zagustował w mineralnej, zresztą w jego czasach nie pijano jej, z jedynie wykorzystywano do kąpieli. Oczywiście przy pięknej altanie znajdowała się okazała tablica informacyjna gęsto zapisana cyrylicą, na której historia carskich odwiedzin została szczegółowo opisana, ale z powodów, o których napiszę niżej, nie będę jej przytaczać.
Hotel, który widać na wprost odwiedza ponoć sam Władimir Władimirowicz, kiedy przybywa do KW wygładzić sobie zmarszczki |
Gdy już straciliśmy nadzieję i mocno zniechęceni ruszyliśmy w stronę miasta, wśród leśnych chaszczy dostrzegliśmy go. Przycupnął nieśmiało na skale. Żaden to jednak jeleń o rozłożystym porożu, ale po prostu "kamzik", mały czeski koziołek. Mój osobisty małżonek nie mógł uwierzyć, że przejechaliśmy kilkaset kilometrów i od dwóch godzin ganiamy w upale jak jakieś jelenie, żeby zobaczyć coś takiego. Filmowa ściema!
Jeleni Skok w Karlowych Warach |
Jeleni Skok w czerwonym kółku, ten sam widok z okna |
Nie było to jedyne ani największe rozczarowanie.
Karlowe Wary uchodzą za rosyjskie miasto w Czechach. Jadąc tam liczyłam się z obecnością turystów ze wschodu. Nie jestem rusofobem, rosyjscy turyści mi nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie, kontakt z nimi traktuję jak okazję do poćwiczenia rosyjskiego. To co zobaczyłam przeraziło mnie jednak i skłoniło do skrócenia pobytu. Wiem także, że choć miasteczko jest niezwykle urokliwe, ma wiele atutów, nie wrócę tam szybko.
Ja w Karlowych Warach, mostek nad Teplą |
Karlowe Wary |
Karlowe Wary sprawiają wrażenie miasta okupowanego. Turystów jest niewielu. W szczycie sezonu na głównym deptaku bez względu na godzinę spacerują pojedyncze pary, od czasu do czasu grupa osób. W 90% są to Rosjanie. Sporadycznie usłyszeć można Japończyków, Niemców i samych Czechów. Popołudniami spotkać można kilka Arabek w czarnych burkach. Centrum miasta jest rosyjskojęzyczne. Rosyjskie nazwy i pisane cyrylicą szyldy na hotelach, rosyjskie plakaty na słupach ogłoszeniowych, rosyjskie tablice informacyjne. Czeskie nie zawsze się pojawiają, niemieckie i angielskie niemal nigdy. Kelnerzy w kawiarniach i restauracjach witają i żegnają gości po rosyjsku, podają rosyjską kartę, z głośników sączy się rosyjska muzyka, w niektórych lokalach muzycy na żywo zawodzą romanse o "bezumnej lub-wi". W sklepach tych ekskluzywnych (Prada, Valentino, Moschino, Lagerfeld, Chopard, Cartier, itd) obsługa wita klientów po rosyjsku i strzela focha, gdy ci odpowiadają po angielsku czy niemiecku. Ze zgrozą odkrywamy, że w niewielkich delikatesach ekspedientka w ogóle nie mówi po czesku.
Na głównym miejskim placu obok kolumny Trójcy Świętej koncert rosyjskiego chóru piejącego rosyjskie pieśni, w przerwach nawiedzony jegomość recytuje rosyjską poezję. Słucham przez chwilę i robi mi się przykro.
Ja w Karlowych Warach |
Kolumnada Młyńska w Karlowych Warach |
Gdy przysiadamy na ławce naprzeciwko słynnej Kolumnady Młyńskiej, podchodzi do nas dziewczę z napisaną po rosyjsku tabliczką i zaprasza na przedstawienie do miejskiego teatru. Wiecie, co grają? Jezioro łabędzie!
Kategorycznym tonem po angielsku informujemy kobietę, że przyjechaliśmy do Czech po czeską kulturę, czeski klimat i czeskie piwo. Czesi sprzedający obok w kiosku z pamiątkami wyjaśniają nam, że Rosjanie w Karlowych Warach są dużym problemem, bo zawłaszczyli sobie miasto. Dzięki rosyjskim pieniądzom wiele zabytkowych kamieniczek zostało odnowionych i wiele zmieniło właścicieli. Obecnie prawie wszystkie hotele i luksusowe sklepy należą do Rosjan. Miasto straciło jednak swój charakter i turystów z innych krajów. Ci, jeśli przyjeżdżają, zostają tylko na chwilę. Czesi opowiadają, jak kilka dni wcześniej, w dniu otwarcia słynnego filmowego festiwalu, na słupach ogłoszeniowych przy deptaku wywieszone zostały plakaty z hasłem "Zaproś Rosjanina do domu, a ukradnie ci ojczyznę". Rosjanie podobno zrywali je z wściekłością.
Recepcjonista w hotelu proszony o zaznaczenie na mapie restauracji z czeskim menu, czeską atmosferą i czeską muzyką po długim namyśle, w czasie którego wskazówki hotelowych zegarów wskazujących godzinę w Pradze, Moskwie i Jekaterynburgu przesuwają się o kilka minut, zaznacza zaledwie dwie lokalizacje znacznie oddalone od promenady nad Teplą. Wyczerpany konwersacją po angielsku proponuje rozmowę... po rosyjsku.
Karlowe Wary, widok na Grand Hotel Pupp |
Wieczorem wybieramy się do Grand Hotel Pupp, czyli filmowego hotelu "Splendid", gdzie James Bond przegrywał miliony w kasynie. Na ulicach pustki. Nikt nie pije piwa w kawiarnianych ogródkach, nikt nie konwersuje wesoło na ławeczkach nad Teplą, nikt nie tańczy do rosyjskich melodii. Na hotelowym parkingu zaledwie kilka samochodów klasy ekonomicznej i jeden Bentley. Hotelowy bar wygaszony. Obsługa informuje, że w środku nie można robić zdjęć, by nie zakłócać prywatności gości. Mają chyba na myśli tę jedną samotną blondynę w restauracji?
Karlowe Wary wieczorem, na wprost Grand Hotel Pupp |
Wyjeżdżamy rankiem po śniadaniu, które zjedliśmy w towarzystwie podobizn rosyjskich kosmonautów, wyjeżdżamy z ulgą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz