wtorek, 3 kwietnia 2012

Świętować z uciechą, albo z przymusu

Na przełomie marca i kwietnia w Atenach starożytni obchodzili tzw. Dionizje Wielkie, uroczystości ku czci Dionizosa, słynącego z szaleństwa boga potęgi przyrody, płodnych sił natury, religijnej ekstazy i wina. Uroczystości rozpoczynała procesja, w czasie której przenoszono posąg boga do teatru, przy dźwiękach pieśni śpiewanej przez chłopięcy chór składano ofiary z kozła. Ze świątyni zebrani udawali się do gaju, odprawiano nabożeństwa, ucztowano. Drugiego dnia swoje umiejętności znowu prezentowały chóry, w trzech kolejnych dniach aktorzy przedstawiali tragedie poruszające serca i umysły zebranych. Święto kontynuowano w Rzymie, gdzie dionizje przekształciły się w orgiastyczne obrzędy zwane bachanaliami. Dionizos, czy raczej Bachus miał w nich uczestniczyć otoczony roześmianymi, tańczącymi bachantkami, nimfami i flecistami. Nie wszyscy Rzymianie mieli ochotę oddawać się pijaństwu i często perwersyjnym uciechom cielesnym. Opornych świętujący zmuszali do zabawy. Ze względu na występny, rozpustny charakter, sprzeczność z ustanowionym porządkiem społecznym, senat zakazał takiego ekstatycznego świętowania w 186 r. p.n.e.

Henri Gervex, Bachanalia, 1911

Dionizyjskie obrzędy poruszały jednak wyobraźnię artystów przez kolejne dwa tysiąclecia. Nawiązania do nich znajdziesz w dziełach najwybitniejszych malarzy, kompozytorów, poetów i pisarzy. Wyżej jedyny nie gorszący obraz na ten temat, jaki udało mi się znaleźć.

Łąka, miękka trawa, niebo zaróżowione od zachodzącego słońca. Trzy skąpo odziane bachantki (menady) pogrążają się w szalonym tańcu. Jego celem jest mistyczna ekstaza. Przygrywają im dwaj fleciści, przypatrują się amorki o odurzonych twarzach, jeden z nich dosiada lamparta. Wokół kwiaty i winorośl.

Więcej na temat Bachanaliów znajdziesz tutaj >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz