poniedziałek, 23 lutego 2015

Miłoszewskiego gwałt rytualny

Dobrzy ludzie uprzedzają, że sięgnięcie po książki Zygmunta Miłoszewskiego wywołuje przeżycia ekskrementne. Z natury jestem wszakże niedowiarkiem i pewnych spraw muszę doświadczyć osobiście, żeby nabrać śmiałości i rzucić kamieniem. Kiedy więc w księgarni zobaczyłam, że gazetowe wydanie książki pana M. kosztuje zaledwie 10 zł,  pomyślałam, iż w najgorszym razie i tak będzie je można jakoś wykorzystać...

Drogi Czytelniku mojego bloga, jeśli jesteś wrażliwy w tym momencie powinieneś przerwać czytanie tego postu. Dalej nie będzie ani przyjemnie, ani kulturalnie, gdyż zamierzam zacytować fragmenty pewnej książki Miłoszewskiego, a powyższy wstęp, jest przy nich słodki i niewinny jak niemowlę przeznaczone na rytualną rzeź.

 "Ziarno prawdy" to powieść kryminalna, której akcja rozgrywa się wiosną 2009 roku w Sandomierzu. Główny bohater, prokurator Teodor Szacki niedawno przeprowadził się do tego miasta z Warszawy. Pewnej nocy przed tutejszym Archiwum, które niegdyś było synagogą, znalezione zostało ciało kobiety z poderżniętym gardłem. Elżbieta Budnik była znaną w mieście nauczycielką, społecznicą i katoliczką. Szacki zajmuje się wyjaśnieniem sprawy. Wkrótce zamordowany zostaje także mąż ofiary, Grzegorz Budnik, przewodniczący Rady Miejskiej. Dzięki jego zabiegom w Sandomierzu od lat kręcony jest serial "Ojciec Mateusz".  Kilka dni później kolejny trup, Jerzy Szyller, biznesmen i filantrop o prawicowych poglądach, kochanek Elżbiety. Mniej więcej od pięćdziesiątej strony powieści, czytelnik domyśla się, że za te zabójstwa odpowiada inspektor Leon Wilczur, pomagający Szackiemu w wyjaśnieniu sprawy. Prokurator wpada na ten pomysł dopiero trzysta stron dalej. A kiedy wreszcie zdarza się to cudem,  Miłoszewski postanawia ożywić Grzegorza Budnika (okazuje się, że to jednak nie jego ciało zostało powieszone w opuszczonym budynku, ale zamordowano miejscowego menela) i zrobić z niego mściwego zabójcę żony i jej kochanka.
Pewnie jesteście ciekawi, czym Miłoszewski wypełnia kilkaset stron swojej powieści. Ano raczy czytelnika takim wywodami zrodzonymi w głowach pozytywnych postaci kryminału:

"U Polaków nigdy normalnie".

"Poczuł, że tonie. Tonie w rzece pieprzonej polskiej ksenofobii, która cały czas płynie pod powierzchnią, bez względu na moment dziejów, tylko czekając na sposobność, żeby się wypłynąć na wierzch i zalać okolicę. Mentalna Wisła, niebezpieczny i nieuregulowany ściek przesądów i uprzedzeń, zupełnie jak w piosence biesiadnej, co to Wisła płynie po polskiej krainie."

" Wziąłem ostatnio, wyobraźcie sobie państwo, udział w konkursie na najbardziej polski wyraz. Wiecie, co zaproponowałem? 
Chuj-kurwa-złamany, pomyślał Szacki, uśmiechając się uprzejmie.
 - Żółć – powiedział z emfazą Klejnocki – Z dwóch powodów. Po pierwsze, składa się ono z samych znaków diakrytycznych charakterystycznych ekskluzywnie dla języka polskiego i w ten sposób zyskuje rangę tyleż oryginalności, co niepowtarzalności. […] – Po drugie, mimo że wyraz ten językowo jest tak dystynktywny, zawiera pewne treści uogólniające, w symboliczny sposób stanowi o naturze wspólnoty, która się nim, przyznajmy, że niezbyt często, posługuje. Oddaje pewien charakterystyczny nad Wisłą stan mentalno-psychiczny. Zgorzknienie, frustrację, drwinę podszytą złą energią i poczuciem własnego niespełnienia, bycie na “nie” i ciągłe nieusatysfakcjonowanie.
(...) istnieje coś takiego jak zbrodnia w żółci. Dość charakterystyczna dla tego miejsca na Ziemi, które chcąc nie chcąc, nazywamy ojczyzną."

"Zachował te przemyślenia dla siebie, podobnie jak te, że pani prokurator rejonowa właśnie wpisała się w wielowiekową polską tradycję zamiatania pod dywan. W kościele zrobiłaby błyskawiczną karierę."

"... biel i czerwień z trupami w tle, jakże to narodowe, pomyślał Szacki".

"Wilczur cierpiał na polską przypadłość, że nawet jeśli mówił o kimś dobrze i neutralnie, to brzmiało to jak inwektywy."
 
"A patriotyzm to rodzaj wstydliwego hobby, które idzie w parze z ludowym katolicyzmem, ksenofobią i oczywiście antysemityzmem."

"Kraj (Polska) przesądów, przekłamań, uprzedzeń i histerii."

"Spójrzcie, oto wasze barwy narodowe. Goły polski trup, zamordowany wedle legendy, którą wymyślili jego przodkowie, aby móc bezkarnie mordować innych".

"Żołnierze wyklęci, walcząca z komunistami powojenna partyzantka, wyroki sądu podziemnego, antysemickie wybryki."

"W rytualnym psioczeniu na władzę było coś polskiego".

".. na jednej ręce mógł policzyć dziewice wśród swoich koleżanek. W tym Ryśka, zbyt głupia, żeby rozłożyć nogi, i Faustyna z katolickiej rodziny, pewnie zatknięta poświęconym kołkiem i zaszyta, tę to dopiero nieszczęście spotkało."

"Tylko nie kolejna patriotyczna jatka. Jeszcze na dodatek podkład z tej katolickiej, ksenofobicznej grafomanii. My lepsi, wy gorsi, nas nagrodzić, was ukarać, naprawdę nie widzę różnicy między "Boże coś Polskę" a "Horst Wessel Lied". To drugie przynajmniej mniej jęcząco-zawodzące." [Horst Wessel Lied - hymn nazistów niemieckich]

Nie szczędzi pisarz czytelnikowi także prymitywnego antyklerykalizmu, zamieniając niekiedy swych bohaterów w wygłodniałych religiożerców (religijnym Żydom także nie odpuszcza, choć wstręty im czyni bardziej powściągliwie).

Myli się ten, kto uważa, że dla Miłoszewskiego nie ma świętości. Oczywiście są. Szacki rzuca z wdziękiem w pewnym momencie taką sentencję:

 "- To między innymi dzięki panom Michnikowi i Geremkowi może Pan dziś mówić, co pan chce."

a narrator dzieli się hipotezą dotyczącą jednej z postaci...

"Jakiś ruski gen sprawiał, że Sasza był niepokonany."

W takich momentach czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak zasugerować pisarzowi zmianę tytułu w kolejnych wydaniach książki. Nie "Ziarno prawdy", a "G.Wno prawda" idealnie zapowiadałoby treść książki.

Mniej więcej w połowie powieści czytelnik zostaje poinformowany, że właściwe byłoby, gdyby doszukał się  podobieństw między kryminałem Miłoszewskiego, a książkami Dana Browna. Litości! "Ziarno Prawdy" tak się ma do "Kodu da Vinci" jak "07 zgłoś się" do przygód Jamesa Bonda. Prokurator Szacki ma tyle inteligencji i męskiego magnetyzmu co nieodżałowany porucznik Sławek Borewicz. Riposty ma równie cięte. A akcja, kiedy w podziemiach przez przypadek detonuje ładunek wybuchowy, godna jest filmu z Jasiem Fasolą. O walorach umysłowych tego człowieka świadczy też pewien drobiazg. Prokurator Teodor Szacki udaje amanta kompulsywnie uprawiając seks z kobietami, które uważa na ogół za brzydkie i głupie. Po spędzeniu nocy z jedyną kobietą, która na początku wydała mu się ładna (potem cały wdzięk straciła), niepokoi się przykrymi zmianami na pewnej intymnej części swego ciała. Zupełnie nie przeszkadza mu to jednak zaciągać do łóżka kolejnych pań i cieszyć się seksem bez żadnych zabezpieczeń. Idiota?

Stare Miasto w Sandomierzu, fot. S.Cieślak

Równie żałosne są zamieszczone na kartach kryminału wywody dotyczące sandomierskich zabytków i dzieł sztuki. Przyznam, że na ogół bardzo, bardzo lubię lokowanie sztuki w literaturze i filmie. Miłoszewski postanowił osnuć fabułę swojej powieści wokół eksponowanego w sandomierskiej katedrze dzieła Karola Prevota "Mord rytualny" (że niby kolejne postaci zabijane są rytualnie, w sposób uwieczniony na kontrowersyjnym obrazie). Pomysł świetny, ale już dęte uwagi głównego bohatera o niewielkiej wartości prac Prevota i samej katedrze zdradzają obsesyjną niechęć do wszystkiego, co wykracza poza ograniczone ramy politycznej poprawności wyznaczonej teorią tolerancji, a jakże,  represywnej.
Jeśliby chodziło o drugorzędną sztukę, to nikt nie kłóciłby się o prawo jej eksponowania przez kilkanaście lat, jak to miało miejsce w przypadku wspomnianego obrazu. Poza tym gotowa jestem założyć się o wiele, że sandomierskie płótna Prevota osiągnęłyby zawrotną cenę przy sprzedaży i rozbudziłyby apetyty największych kolekcjonerów na świecie.  Ekscentryczna, barokowa makabra jest ich wielkim atutem.

Późnobarokowy wystrój Bazyliki katedralnej Narodzenia NMP sprawia, że zwiedzającym nogi same uginają się w kolanach, uzmysławia boską potęgę. To jedno z najwspanialszych, najbardziej majestatycznych miejsc, jakie zdarzyło mi się odwiedzić.

Bazylika katedralna Narodzenia NMP w Sandomierzu, fot. S. Cieślak

I wreszcie opinie o kawiarniach w Sandomierzu. Tak się składa, że byłam kilka razy w tym mieście. Ostatni raz latem ub. roku. Dwukrotnie jadłam obiad  "Pod ciżemką". Obsługa bez zarzutu, jedzenie smaczne, przytulnie. Piłam kawę w kilku miejscowych kawiarniach, wszędzie była aromatyczna i pyszna.

Od pewnego czasu w kinach oglądać można film na podstawie powieści Miłoszewskiego. Nie widziałam go i nie wybieram się, by go zobaczyć. Czytałam natomiast, że mieszkańcy Sandomierza przyjęli film i jego twórców entuzjastycznie i liczą, że taka promocja przyniesie im pieniądze z turystyki. Szkoda, że media nie wspominają, czy na przedpremierowy pokaz sandomierzanie przyprowadzili swoje dzieci.

O obrazie Karola Prevota i kontrowersjach, które wzbudza, możesz przeczytać tutaj>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz