W szkole uczyłam się języka rosyjskiego. Nauczycielki rosyjskiego (w przeciwieństwie to anglistek) były profesjonalistkami. Cała klasa, nawet najbardziej oporni, sadziła w zeszytach bukwy zaczynając każdą od toćki, goworiła priekrasno, piała rosyjskie pieśni, tańczyła kazaczoka i deklamowała poezję.
Ci, którym zdarzyło się kiedykolwiek słuchać Puszkina w oryginale, doskonale wiedzą, że niebywale trudno oprzeć się melodyce i rytmowi jego wierszy. Słowa wchodzą do głowy i zapamiętują się same.
Puszkina czytałam więc ze szkolnego obowiązku i z przyjemnością. A potem Tołstoj i huśtawka czytelniczych emocji od euforii po rozpacz. Melancholijny Czechow, dołujący Dostojewski, niepokojący Turgieniew, cyniczny Gogol. Siłą czytelniczego rozpędu przeczytałam nawet Gorkiego i Szołochowa. Ten ostatni potrafił opisywać rzeczy straszne przejmująco i delikatnie. Muskał słowem poranioną treścią duszę czytelnika i koił ją opisem stepu po horyzont, albo miłości wybuchającej wraz z wiosennym kwieciem i przygniecionej wojną.
Jeśli sądzicie, że próbuję zachęcić Was do czytania rosyjskiej poezji i prozy, jesteście w błędzie. Próbuję Was przestrzec. Literatura jest sprawą śmiertelnie poważną. Nawet przypadkowy bądź sporadyczny kontakt z nią może zostawić trwały ślad, zainfekować.
Wczoraj przeczytałam, że piosenka, którą ma zaśpiewać na Eurowizji polski wykonawca może być plagiatem rosyjskiego utworu. Kliknęłam z ciekawości. Autor artykułu zamieścił linki do obu, by czytelnicy sami mogli ocenić. Dodał przy okazji i jakby od niechcenia, że w Rosji utwór ma nieformalny status hymnu specnazu. Odsłuchałam. Prosta melodyjka wpadająca w ucho, do bólu rosyjska. Prosty tekst, zbudowany z tak zwanych "wyzwalaczy" i "wytrychów". Chwytająca za serce ballada o zwykłym rosyjskim losie, który z każdego przyzwoitego Rosjanina czyni gieroja. Każe opuścić odpowiedzialnemu człowiekowi to co kochane i walczyć, gdzieś na rubieżach imperium, o szczęście rodziny, przyjaciół i ojczyzny, walczyć do końca. Kolejne wersy wyzwalają w pamięci kolejne sceny i fragmenty "Wojny i pokoju" czy "Cichego Donu". Czytałam je prawie dwie dekady temu, a mam przed oczyma, jakby to było wczoraj i żadne dekonstrukcyjne zaklęcia i gusła nie pomagają. Wcale się nie dziwię, że chłopaki z rosyjskich służb jak zahipnotyzowani podpalają świat i idą w ogień jak w dym
"za żyzń
za tiech, kto doma żdiot nas,
I za Sibir, i za Kawkaz
Za swjat daliekich gorodow
I za druzjej, i za ljubow..."
A potem posłuchałam sobie angielskiej piosenki Michała Szpaka "Colors of your life", czyli chyba plagiatu:
"No one is
forever beautiful and young
everything you know
just disappears
fame and gold are nothing you can be sure
when there is no love in your heart."
... czyli dramat Barbry Streisand z hiszpańskim wąsem na słowiańską nutę.
Tuż obok wyświetlił mi się filmik - creme de la creme z gali filmowych "Orłów". Maciej Stuhr złośliwie zrobił koleżankom casting na kobyłę. Uczestniczyły w nim największe polskie filmowe gwiazdy: Anna Dymna, Agata Kulesza, jakaś blondynka z pomarszczonym nosem i wiele innych, których nazwisk nie pamiętam... Moim zdaniem, wygrała Kinga Preis - rżała najgłośniej i najbardziej przekonująco. Stuhr za swój występ został nagrodzony dziesiątkami tysięcy lajków na Facebooku. Widzom rżenie się podobało. Na następnej gali zamiast Orłów proponuję więc wręczać bardziej nowoczesne Rubikonie.
Ci, którym zdarzyło się kiedykolwiek słuchać Puszkina w oryginale, doskonale wiedzą, że niebywale trudno oprzeć się melodyce i rytmowi jego wierszy. Słowa wchodzą do głowy i zapamiętują się same.
Puszkina czytałam więc ze szkolnego obowiązku i z przyjemnością. A potem Tołstoj i huśtawka czytelniczych emocji od euforii po rozpacz. Melancholijny Czechow, dołujący Dostojewski, niepokojący Turgieniew, cyniczny Gogol. Siłą czytelniczego rozpędu przeczytałam nawet Gorkiego i Szołochowa. Ten ostatni potrafił opisywać rzeczy straszne przejmująco i delikatnie. Muskał słowem poranioną treścią duszę czytelnika i koił ją opisem stepu po horyzont, albo miłości wybuchającej wraz z wiosennym kwieciem i przygniecionej wojną.
P.L. Bunin, Ilustracja do "Eugeniusza Oniegina" |
Jeśli sądzicie, że próbuję zachęcić Was do czytania rosyjskiej poezji i prozy, jesteście w błędzie. Próbuję Was przestrzec. Literatura jest sprawą śmiertelnie poważną. Nawet przypadkowy bądź sporadyczny kontakt z nią może zostawić trwały ślad, zainfekować.
Wczoraj przeczytałam, że piosenka, którą ma zaśpiewać na Eurowizji polski wykonawca może być plagiatem rosyjskiego utworu. Kliknęłam z ciekawości. Autor artykułu zamieścił linki do obu, by czytelnicy sami mogli ocenić. Dodał przy okazji i jakby od niechcenia, że w Rosji utwór ma nieformalny status hymnu specnazu. Odsłuchałam. Prosta melodyjka wpadająca w ucho, do bólu rosyjska. Prosty tekst, zbudowany z tak zwanych "wyzwalaczy" i "wytrychów". Chwytająca za serce ballada o zwykłym rosyjskim losie, który z każdego przyzwoitego Rosjanina czyni gieroja. Każe opuścić odpowiedzialnemu człowiekowi to co kochane i walczyć, gdzieś na rubieżach imperium, o szczęście rodziny, przyjaciół i ojczyzny, walczyć do końca. Kolejne wersy wyzwalają w pamięci kolejne sceny i fragmenty "Wojny i pokoju" czy "Cichego Donu". Czytałam je prawie dwie dekady temu, a mam przed oczyma, jakby to było wczoraj i żadne dekonstrukcyjne zaklęcia i gusła nie pomagają. Wcale się nie dziwię, że chłopaki z rosyjskich służb jak zahipnotyzowani podpalają świat i idą w ogień jak w dym
"za żyzń
za tiech, kto doma żdiot nas,
I za Sibir, i za Kawkaz
Za swjat daliekich gorodow
I za druzjej, i za ljubow..."
A potem posłuchałam sobie angielskiej piosenki Michała Szpaka "Colors of your life", czyli chyba plagiatu:
"No one is
forever beautiful and young
everything you know
just disappears
fame and gold are nothing you can be sure
when there is no love in your heart."
... czyli dramat Barbry Streisand z hiszpańskim wąsem na słowiańską nutę.
Tuż obok wyświetlił mi się filmik - creme de la creme z gali filmowych "Orłów". Maciej Stuhr złośliwie zrobił koleżankom casting na kobyłę. Uczestniczyły w nim największe polskie filmowe gwiazdy: Anna Dymna, Agata Kulesza, jakaś blondynka z pomarszczonym nosem i wiele innych, których nazwisk nie pamiętam... Moim zdaniem, wygrała Kinga Preis - rżała najgłośniej i najbardziej przekonująco. Stuhr za swój występ został nagrodzony dziesiątkami tysięcy lajków na Facebooku. Widzom rżenie się podobało. Na następnej gali zamiast Orłów proponuję więc wręczać bardziej nowoczesne Rubikonie.
Pomarszczony nos należy do Soni Bohosiewicz.
OdpowiedzUsuńDzięki.
UsuńJak mogłam zapomnieć?! Przecież to imię idealnie pasuje do treści notki. Ciekawe, jakim cudem udało się je w Polsce nadać? Aktorka wygląda na zaawansowaną wiekiem, a kiedyś dziwnych imion nie można było w USC rejestrować.
Pani Sonia ma ormiańskich przodków ;)
UsuńБегут, меняясь, наши лета,
OdpowiedzUsuńМеняя всё, меняя нас,
Уж ты для своего поэта
Могильным сумраком одета,
И для тебя твой друг угас.
Pani T. może być z nas dumna.
Lu
No ba...
Usuń