Poniższy obraz uważany jest za ikonę i symbol Stanów Zjednoczonych.
Strasznie jestem zarobiona ostatnio, nie mogę sobie jednak odmówić komentarza do komentarzy po wyborach w USA. Histeria lewicujących elit bawi mnie bowiem niezmiernie, choć obawy uważam za częściowo słuszne i bynajmniej przesadzone. Urzekła mnie zwłaszcza wypowiedź komentatora New York Timesa, Paula Krugmana, który napisał: "Przerażająca noc. Gniew wśród białej, wiejskiej Ameryki jest większy niż myślałem".
Dzień po tym, jak Republikanie rozgromili Demokratów w wyborach, na ulice kilkunastu amerykańskich miast wyszły pokrzyczeć sobie drobne grupy przerażonych demonstrantów. Wygląda na to, że biali starsi niezbyt dobrze wykształceni, a mimo to bogatsi (bo pracowici) amerykańscy "wieśniacy" nieźle pogonili kota wykształconym wielkomiejskim gołodupcom (kocham polszczyznę!).
Poczytałam sobie opinie Mike'a Pence'a, przyszłego wiceprezydenta, na różne ważkie społecznie tematy. Promotorom dzieciobójstwa i innych zboczeń nieśmiało sugeruję, by jednak w imię własnego komfortu a może i bezpieczeństwa założyli pasy, co to je niedawno zdjęli, bo szykuje się ostra jazda na amerykańskiej autostradzie do wielkości (czytaj: normalności).
Wracając do obrazu. Trzydziestoośmioletni Grant Wood namalował go tuż po powrocie ze swojej czwartej wycieczki do Europy, podczas której zgłębiał był trendy najmodniejszej sztuki europejskiej. Przeciwnie niż większość jego kolegów po fachu pochodzących z wielkich miast pozostał był nieco obojętny na nurty awangardowe, których przedstawiciele dawali wyraz swemu oszołomieniu technologicznym postępem i talenty poświęcali tematyce lapidarnie ujętej hasłem "miasto, masa, maszyna". Artysta z oburzającą wręcz obojętnością odniósł się był także do wyrażającego rozdzierający ból duszy ekspresjonizmu, niebywale lansowanemu przez przeczuwającą nadciągającą apokalipsę bohemę niemiecką i jej kibiców. Pochodzący z Anamosy, małego miasta w Iowa, czyli samego serca kontynentalnej Ameryki, Grand Wood inspirował się tym, co wiejskie i prowincjonalne, a przez to szalenie ekscentryczne.
Gdy pewnego dnia przejeżdżał przez amerykańską mieścinę o dumnej nazwie Eldon, zachwycił się małym białym domkiem z neogotyckim oknem na poddaszu. Sądzę, że mógł to być ten rodzaj zachwytu, który dzisiaj towarzyszy niezblazowanym inteligentom odkrywającym podczas podróży po Polsce wieżę dobudowaną do wiejskiej chałupy i jest całkowicie obcy elitom wyśmiewającym marzenia prostych ludzi o otaczaniu się rzeczami pięknymi jak z bajki. Gotyckie okno przywołujące splendor średniowiecznej Europy w biednym mieście nowoczesnej Ameryki, okazało się niezwykle inspirujące. Artysta poprosił właścicieli nieruchomości o zgodę na wykorzystanie jej wizerunku w swoim obrazie, a uzyskawszy ją, przystąpił do pracy.
Grand Wood zdecydował uczynić dom tłem dla podwójnego portretu. Przed domem postanowił bowiem umieścić jego mieszkańców wyglądających tak, jak ich sobie wyobrażał. Sześćdziesięcioletni dentysta, Byron MacKeeby, zaprzyjaźniony z artystą, użyczył rysów mężczyźnie, do postaci kobiecej zaś pozowała trzydziestojednoletnia siostra malarza Nan. Oboje przedstawieniu zostali jak typowi amerykańscy purytanie z końca dziewiętnastego wieku, w skromnych, znoszonych, ale bardzo schludnych ubraniach. Obie postaci miały uosabiać amerykańskie cnoty: pracowitość, prawość, niezłomności, pewną surowość charakteru i powściągliwość.
Namalowawszy pracę, Grand Wood zgłosił ją do konkursu ogłoszonego przez Edwarda Rowana, dyrektora galerii z pobliskiej "metropolii", który zapragnął promować w Eldon sztuki piękne i odniósł w tej pracy niebywałe sukcesy. Dzieło Wooda nie wzbudziło entuzjazmu jurorów, którzy uznali je za nieco prymitywne. Rowan, jako sponsor, urzeczony ekscentryzmem i malowniczą prowincjonalnością obrazu, wymógł jednak przyznanie artyście trzeciego miejsca i skromnego honorarium.
Wkrótce zdjęcie "American Gothic" zamieściła lokalna prasa i wtedy się zaczęło. Autorytety i znawcy estetycznie wyedukowani a podążający za trendami nie mogli znieść archaicznej konwencji dzieła, mieszkańcy Eldon poczuli się wykpieni i dotknięci wizerunkiem, jaki przypisał im Wood. W tych ostatnich wątpliwości wzbudzały przedstawione postaci. Starszy mężczyzna trzymający w rękach widły, niczym błędny rycerz kopię, z twarzy nijak nie przypominał farmera. Publiczność widziała w nim raczej urzędnika, świdrującego zza okularów petentów swym surowym przenikliwym wzrokiem, gotowego użyć trzymanego narzędzia, gdy tylko zajdzie potrzeba, w obronie spokoju domu. A że biały domek z filuternym oknem nie był ostoją umiarkowania i cnoty, dla wnikliwych interpretujących nie ulegało wątpliwości. Na nic donica z gardenią na ganku symbolizująca swojskość Iowa i prawość domowego ogniska. Młoda, za młoda kobieta po męskiej prawicy, krzywo patrząca gdzieś w lewo, z nieskrywanym fochem na licu, nijak statecznemu mężczyźnie nie przystoi. O pewnej skłonności do rozpusty świadczyć miała także nazbyt zbytkowna broszka, przypięta do sukienki kobiety i niesforny kosmyk włosów z tyłu. Bogobojny skromny starszy pan nie powinien żenić się z młodszą o kilkadziesiąt lat dziewczyną, która nie jest w stanie okiełznać swej fryzury. Sieje bowiem zgorszenie folgując nieszlachetnym popędom. Zgroza, po prostu gotycka zgroza.
Dotknięta odbiorem dzieła Nan Wood oświadczyła, że użyczyła rysów nie żonie, a córce farmera. Jej brat lojalnie potwierdził tę interpretacyjną wersję, ale dosyć nieprzekonująco i tylko raz. W zapewnienia, że chciał przez "American Gothic" oddać szacunek prowincjonalnej Ameryce, uwierzyli tylko szlachetni i prostolinijni odbiorcy, nowocześni i feministki dopatrywali się wyłącznie kpiny.
Prasa chętnie reprodukowała kontrowersyjny obraz, a ten z każdym powieleniem zyskiwał szersze grono wielbicieli przynosząc sławę niedocenianemu dotąd malarzowi i miastu z białym domkiem w stanie Iowa. W ciężkich czasach portret zwykłych, choć nieco ekscentrycznych amerykańskich farmerów na tle małego domku, urósł do rangi ikony i symbolu USA.
Komentator New York Timesa łaskaw wspomnieć o "gniewie białej wiejskiej Ameryki" przypomniał mi o dentyście udającym farmera, siostrze artysty udającej wiejską dziewuchę i jednym z najlepiej wykształconych i najpopularniejszych twórców Ameryki udającym prymitywistę i z ostentacją twierdzącym, że najlepsze pomysły przychodzą mu do głowy podczas dojenia krów, a także o jurorach prowincjonalnego konkursu "robiących za" elity, znawców sztuki nowoczesnej i trendsetterów.
Źródła:
Steven Biel: American Gothic: A Life of America's Most Famous Painting
Grant Wood, American Gothic, 1930 |
Strasznie jestem zarobiona ostatnio, nie mogę sobie jednak odmówić komentarza do komentarzy po wyborach w USA. Histeria lewicujących elit bawi mnie bowiem niezmiernie, choć obawy uważam za częściowo słuszne i bynajmniej przesadzone. Urzekła mnie zwłaszcza wypowiedź komentatora New York Timesa, Paula Krugmana, który napisał: "Przerażająca noc. Gniew wśród białej, wiejskiej Ameryki jest większy niż myślałem".
Dzień po tym, jak Republikanie rozgromili Demokratów w wyborach, na ulice kilkunastu amerykańskich miast wyszły pokrzyczeć sobie drobne grupy przerażonych demonstrantów. Wygląda na to, że biali starsi niezbyt dobrze wykształceni, a mimo to bogatsi (bo pracowici) amerykańscy "wieśniacy" nieźle pogonili kota wykształconym wielkomiejskim gołodupcom (kocham polszczyznę!).
Poczytałam sobie opinie Mike'a Pence'a, przyszłego wiceprezydenta, na różne ważkie społecznie tematy. Promotorom dzieciobójstwa i innych zboczeń nieśmiało sugeruję, by jednak w imię własnego komfortu a może i bezpieczeństwa założyli pasy, co to je niedawno zdjęli, bo szykuje się ostra jazda na amerykańskiej autostradzie do wielkości (czytaj: normalności).
Wracając do obrazu. Trzydziestoośmioletni Grant Wood namalował go tuż po powrocie ze swojej czwartej wycieczki do Europy, podczas której zgłębiał był trendy najmodniejszej sztuki europejskiej. Przeciwnie niż większość jego kolegów po fachu pochodzących z wielkich miast pozostał był nieco obojętny na nurty awangardowe, których przedstawiciele dawali wyraz swemu oszołomieniu technologicznym postępem i talenty poświęcali tematyce lapidarnie ujętej hasłem "miasto, masa, maszyna". Artysta z oburzającą wręcz obojętnością odniósł się był także do wyrażającego rozdzierający ból duszy ekspresjonizmu, niebywale lansowanemu przez przeczuwającą nadciągającą apokalipsę bohemę niemiecką i jej kibiców. Pochodzący z Anamosy, małego miasta w Iowa, czyli samego serca kontynentalnej Ameryki, Grand Wood inspirował się tym, co wiejskie i prowincjonalne, a przez to szalenie ekscentryczne.
Gdy pewnego dnia przejeżdżał przez amerykańską mieścinę o dumnej nazwie Eldon, zachwycił się małym białym domkiem z neogotyckim oknem na poddaszu. Sądzę, że mógł to być ten rodzaj zachwytu, który dzisiaj towarzyszy niezblazowanym inteligentom odkrywającym podczas podróży po Polsce wieżę dobudowaną do wiejskiej chałupy i jest całkowicie obcy elitom wyśmiewającym marzenia prostych ludzi o otaczaniu się rzeczami pięknymi jak z bajki. Gotyckie okno przywołujące splendor średniowiecznej Europy w biednym mieście nowoczesnej Ameryki, okazało się niezwykle inspirujące. Artysta poprosił właścicieli nieruchomości o zgodę na wykorzystanie jej wizerunku w swoim obrazie, a uzyskawszy ją, przystąpił do pracy.
Dom, który zainspirował Granta Wooda, fot: wikipedia.org |
Grand Wood zdecydował uczynić dom tłem dla podwójnego portretu. Przed domem postanowił bowiem umieścić jego mieszkańców wyglądających tak, jak ich sobie wyobrażał. Sześćdziesięcioletni dentysta, Byron MacKeeby, zaprzyjaźniony z artystą, użyczył rysów mężczyźnie, do postaci kobiecej zaś pozowała trzydziestojednoletnia siostra malarza Nan. Oboje przedstawieniu zostali jak typowi amerykańscy purytanie z końca dziewiętnastego wieku, w skromnych, znoszonych, ale bardzo schludnych ubraniach. Obie postaci miały uosabiać amerykańskie cnoty: pracowitość, prawość, niezłomności, pewną surowość charakteru i powściągliwość.
Namalowawszy pracę, Grand Wood zgłosił ją do konkursu ogłoszonego przez Edwarda Rowana, dyrektora galerii z pobliskiej "metropolii", który zapragnął promować w Eldon sztuki piękne i odniósł w tej pracy niebywałe sukcesy. Dzieło Wooda nie wzbudziło entuzjazmu jurorów, którzy uznali je za nieco prymitywne. Rowan, jako sponsor, urzeczony ekscentryzmem i malowniczą prowincjonalnością obrazu, wymógł jednak przyznanie artyście trzeciego miejsca i skromnego honorarium.
Wkrótce zdjęcie "American Gothic" zamieściła lokalna prasa i wtedy się zaczęło. Autorytety i znawcy estetycznie wyedukowani a podążający za trendami nie mogli znieść archaicznej konwencji dzieła, mieszkańcy Eldon poczuli się wykpieni i dotknięci wizerunkiem, jaki przypisał im Wood. W tych ostatnich wątpliwości wzbudzały przedstawione postaci. Starszy mężczyzna trzymający w rękach widły, niczym błędny rycerz kopię, z twarzy nijak nie przypominał farmera. Publiczność widziała w nim raczej urzędnika, świdrującego zza okularów petentów swym surowym przenikliwym wzrokiem, gotowego użyć trzymanego narzędzia, gdy tylko zajdzie potrzeba, w obronie spokoju domu. A że biały domek z filuternym oknem nie był ostoją umiarkowania i cnoty, dla wnikliwych interpretujących nie ulegało wątpliwości. Na nic donica z gardenią na ganku symbolizująca swojskość Iowa i prawość domowego ogniska. Młoda, za młoda kobieta po męskiej prawicy, krzywo patrząca gdzieś w lewo, z nieskrywanym fochem na licu, nijak statecznemu mężczyźnie nie przystoi. O pewnej skłonności do rozpusty świadczyć miała także nazbyt zbytkowna broszka, przypięta do sukienki kobiety i niesforny kosmyk włosów z tyłu. Bogobojny skromny starszy pan nie powinien żenić się z młodszą o kilkadziesiąt lat dziewczyną, która nie jest w stanie okiełznać swej fryzury. Sieje bowiem zgorszenie folgując nieszlachetnym popędom. Zgroza, po prostu gotycka zgroza.
Grant Wood, American Gothic, detal |
Dotknięta odbiorem dzieła Nan Wood oświadczyła, że użyczyła rysów nie żonie, a córce farmera. Jej brat lojalnie potwierdził tę interpretacyjną wersję, ale dosyć nieprzekonująco i tylko raz. W zapewnienia, że chciał przez "American Gothic" oddać szacunek prowincjonalnej Ameryce, uwierzyli tylko szlachetni i prostolinijni odbiorcy, nowocześni i feministki dopatrywali się wyłącznie kpiny.
Prasa chętnie reprodukowała kontrowersyjny obraz, a ten z każdym powieleniem zyskiwał szersze grono wielbicieli przynosząc sławę niedocenianemu dotąd malarzowi i miastu z białym domkiem w stanie Iowa. W ciężkich czasach portret zwykłych, choć nieco ekscentrycznych amerykańskich farmerów na tle małego domku, urósł do rangi ikony i symbolu USA.
Komentator New York Timesa łaskaw wspomnieć o "gniewie białej wiejskiej Ameryki" przypomniał mi o dentyście udającym farmera, siostrze artysty udającej wiejską dziewuchę i jednym z najlepiej wykształconych i najpopularniejszych twórców Ameryki udającym prymitywistę i z ostentacją twierdzącym, że najlepsze pomysły przychodzą mu do głowy podczas dojenia krów, a także o jurorach prowincjonalnego konkursu "robiących za" elity, znawców sztuki nowoczesnej i trendsetterów.
Źródła:
Steven Biel: American Gothic: A Life of America's Most Famous Painting
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz