Kiedy jakiś czas temu czytałam "Rękopis znaleziony w Saragossie" Jana Potockiego, nie wiedziałam, że sięgam po wersję, która odchodzi do lamusa. Na rynku treści (i idei) pojawiło się bowiem nowe tłumaczenie dzieła ekscentrycznego hrabiego reklamowane przez wydawcę jako "ostatnia autentyczna i kompletna wersja arcydzieła". Muszę Wam powiedzieć, że z doświadczenia wiem, że jeśli jakieś arcydzieło jest tłumaczone na nowo to na ogół oznacza, że pewne treści, które zawiera, uznane zostały za nieodpowiednie, niewłaściwe, kompromitujące itd. Nie podam tutaj długiej listy książek na poparcie tej tezy tylko dlatego, by nie podcinać gałęzi, na której wszyscy siedzimy. Kto czyta uważnie i sytuuje w kontekście, ten wie, a kto nie wie, jest szczęśliwszy.
Wracając do "Rękopisu...".
Z ciekawości zerknęłam do kilku recenzji nowego tłumaczenia. Wszystkie, na które trafiłam były entuzjastyczne i wszystkie powielały informacje zamieszczone na sklepowej stronie wydawnictwa. Dowiedziałam się z nich m.in. że przetłumaczona została ostatnia napisana przez Potockiego wersja "Rękopisu..." niedawno odnaleziona przez francuskich badaczy jego twórczości, że jest to wersja uproszczona wobec wcześniejszych wydań. Entuzjazm wobec tego uproszczenia nieco mnie zadziwił, bo dotychczas recenzenci przekonywali wszystkich, że to właśnie skomplikowana szkatułkowa konstrukcja powieści przesądza o jej unikalnej wartości i daje dowód niezwyklej literackiej maestrii autora. Skądinąd wszakże, jako osoba, która rzeczywiście przeczytała "Rękopis..." w tłumaczeniu Edmunda Chojeckiego, zaświadczam, że budowa utworu stanowi klucz do zrozumienia przesłania książki. W nowym wydaniu przetłumaczonym przez Annę Wasilewską konstrukcję uproszczono z premedytacją. W jakim celu? O tym później.
Tłumaczka wyjaśniała także, że pracując nad nową wersją zauważyła, że Edmund Chojecki ocenzurował Potockiego. Z treści zniknąć miały gorszące rekwizyty takie jak "pas cnoty" i "kłódka". Rzeczywiście w tekście, który czytałam, nie ma takich gadżetów. Chwała A.Wasilewskiej, że je przywróciła. Podejrzewam, iż wielbicielki "50 twarzy Greya" będą jej bardzo wdzięczne i dzięki takim uzupełnieniom powieść zyska niewątpliwie szerokie grono nowych wymagających odbiorców. Informacja o cenzurze nieco mnie jednak zastanowiła. Edmund Chojecki nie był bowiem bogobojnym, wstydliwym konserwatystą, który rumieniłby się czytając o kłódce utrudniającej dostęp do wdzięków ukrytych za pasem cnoty. "Rękopis znaleziony w Saragossie" zaś to nie jest dzieło dla niewinnych panienek, tylko tekst typowy dla oświecenia upajającego się ideami libertyńskimi i antyklerykalizmem. Cóż, kłódka jednak musiała jakoś mierzić tłumacza słynącego ze swych anarchistycznych przekonań.
Z drugiej strony Edmund Chojecki miał wypaczyć tekst książki dopisując niewystępujące w oryginale "śnieżne ramiona", "lube szczebiotania", "alabastrowe rączki". Sprawdziłam i "alabastrowych rączek" nie znalazłam. Są za to "alabastrowe ciała", a to chyba nawet gorzej i bardziej wyzywająco :)
Wydawnictwo Literackie udostępniło gratis rozdział II powieści. Wybrałam zeń fragment, który zestawiony z odpowiednim wyimkiem starego tłumaczenia daje pewien obraz zmian.
W powieści tłumaczonej przez. A. Wasilewską czytamy:
"Odparł:
- Myśl o swojej duszy mój synu. Wejdź do kaplicy. Uklęknij przed krzyżem. Zatroszczę się o potrzeby twojego ciała, ale będzie to prosty posiłek, jakiego można oczekiwać od pustelnika.
Wszedłem do kaplicy i zacząłem się modlić, gdyż nie byłem wolnomyślicielem, a nawet nie wiedziałem, że tacy ludzie istnieją;wszystko to było skutkiem mojego wychowania.
Pustelnik przyszedł po mnie nim minął kwadrans i wprowadził do chaty, gdzie zastałem dość schludne nakrycie.Były tam doskonałe oliwki, karczochy zalane octem winnym, słodka cebula w sosie winnym i suchary zamiast chleba. A także niewielka butelka wina. Pustelnik oświadczył, że wina nigdy nie pije, ale służy mu do ofiary mszy świętej. Gdy to usłyszałem również postanowiłem nie pić, chociaż resztę wieczerzy spożyłem z przyjemnością.
Kiedy się posiliłem do chaty weszła postać straszliwsza niż wszystko co dotąd dane mi było widzieć w życiu. Był to człowiek na oko młody, lecz przeraźliwej chudości. Włosy miał sterczące, język wywieszony i okryty pianą toczoną z ust; z wyłupionego oka płynęła krew. Miał na sobie porządną czarną suknię, ale było to jego jedyne odzienie; nie miał pończoch ani koszuli."
Edmund Chojecki dał temu fragmentowi następującą postać:
"Myśl tymczasem o zbawieniu duszy, mój synu, — odparł — idź do kaplicy, klęknij i módl się przed krzyżem. Ja pomyślę o potrzebach twego ciała; ale musisz poprzestać na skromnym posiłku na jaki stać biedną chatkę pustelnika.»
Przeszedłem do kaplicy i w istocie począłem się modlić, gdyż nie tylko że sam nigdy nie byłem bezbożnikiem, ale nawet nie pojmowałem, żeby mogli znajdować się ludzie nie wierzący. Wszystko to pochodziło jeszcze ze sposobów jakiemi mnie wychowano.
Po chwili pustelnik przyszedł po mnie i wprowadził do chaty, gdzie znalazłem dość porządne nakrycie. Wieczerza składała się z owoców, mleka i sucharów miasto chleba; wreszcie znalazła się i butelka wina, którego pustelnik nie pił, ale używał jedynie do ofiary mszy świętej. Dowiedziawszy się o tem zostawiłem również wino nietknięte.
Podczas gdy z przyjemnością posilałem się, weszła do chaty tak straszliwa postać, jakiej dotąd jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Był to człowiek, jak się zdawało młody, ale odstraszającej chudości. Włosy miał najeżone, jedno oko wykłute i świeżo jeszcze rozkrwawione. Z ust wychodził mu język pokryty pianą. Czarna suknia go okrywała, ale nie miał ani koszuli ani obuwia."
Zauważyliście, na czym polega prawdziwość, kompletność i autentyczność nowego tłumaczenia? Porażająca zmiana : DDD
Naprawdę wstrząsnęło mną jednak usunięcie z prawdziwej i kompletnej wersji "Rękopisu znalezionego w Saragossie" opowieści "Żyda Wiecznego Tułacza" - jednego z głównych wątków dzieła tłumaczonego przez Chojeckiego. Stało się tak ponoć dlatego, że w nowo odnalezionym ostatnim rękopisie Potockiego, tego wątku nie było.
Legenda o Żydzie Wiecznym Tułaczu była przez wieki niezmiernie popularna. Istniała w społecznej świadomości w wielu odmianach, niekiedy bardzo zjadliwych. Wersja przywołana przez Jana Potockiego wydaje się jednak bardzo wyważona i pozbawiona niechęci wobec Żydów. Ja w każdym razie nie dostrzegłam jej czytając powieść, choć uczciwie przyznaję, że nie jest to motyw, na który jestem szczególnie uwrażliwiona. Aswerus opowiadając swe losy wprowadza jednak do utworu elementy mityczne, które przez całe wieki ukrywane były w mroku i świadomie spychane przez ludzi prawych gdzieś w piekielne czeluści, a które w oświeceniu właśnie wybiły w wielu tekstach podobnych do "Rękopisu..." i podczas rewolucji francuskiej ukazały swe potworne oblicze i śmiertelne konsekwencje.
Kiedy więc uspokoiłam się odkrywszy, że w nowej kompletnej wersji "Rękopisu..." brakuje Żyda Wiecznego Tułacza, doszłam do wniosku, że dobrze się stało. Ktoś, a zgodnie z uzasadnieniem tłumaczki i wydawcy, sam Jan Potocki, po prostu zrezygnował z tej części książki, która zawierała farmazony ośmieszające autora i dzieło, może i finezyjnie opakowane w wykwintne słowa, ale jednak farmazony. Mam przeczucie, że brak tych, eufemistycznie mówiąc, kontrowersyjnych treści, przyniesie powieści sukces, na jaki zasługuje.
A swoją drogą nadziwić się nie mogę nadzwyczajnemu zbiegowi okoliczności, który sprawił, że coś kazało pominąć Wojciechowi Hasowi ten wątek także w filmowej adaptacji dzieła (tak docenianej przez profesjonalistów).
O "Rękopisie znalezionym w Saragossie" pisałam także tutaj>>
Strona wydawnictwa |
Wracając do "Rękopisu...".
Z ciekawości zerknęłam do kilku recenzji nowego tłumaczenia. Wszystkie, na które trafiłam były entuzjastyczne i wszystkie powielały informacje zamieszczone na sklepowej stronie wydawnictwa. Dowiedziałam się z nich m.in. że przetłumaczona została ostatnia napisana przez Potockiego wersja "Rękopisu..." niedawno odnaleziona przez francuskich badaczy jego twórczości, że jest to wersja uproszczona wobec wcześniejszych wydań. Entuzjazm wobec tego uproszczenia nieco mnie zadziwił, bo dotychczas recenzenci przekonywali wszystkich, że to właśnie skomplikowana szkatułkowa konstrukcja powieści przesądza o jej unikalnej wartości i daje dowód niezwyklej literackiej maestrii autora. Skądinąd wszakże, jako osoba, która rzeczywiście przeczytała "Rękopis..." w tłumaczeniu Edmunda Chojeckiego, zaświadczam, że budowa utworu stanowi klucz do zrozumienia przesłania książki. W nowym wydaniu przetłumaczonym przez Annę Wasilewską konstrukcję uproszczono z premedytacją. W jakim celu? O tym później.
Tłumaczka wyjaśniała także, że pracując nad nową wersją zauważyła, że Edmund Chojecki ocenzurował Potockiego. Z treści zniknąć miały gorszące rekwizyty takie jak "pas cnoty" i "kłódka". Rzeczywiście w tekście, który czytałam, nie ma takich gadżetów. Chwała A.Wasilewskiej, że je przywróciła. Podejrzewam, iż wielbicielki "50 twarzy Greya" będą jej bardzo wdzięczne i dzięki takim uzupełnieniom powieść zyska niewątpliwie szerokie grono nowych wymagających odbiorców. Informacja o cenzurze nieco mnie jednak zastanowiła. Edmund Chojecki nie był bowiem bogobojnym, wstydliwym konserwatystą, który rumieniłby się czytając o kłódce utrudniającej dostęp do wdzięków ukrytych za pasem cnoty. "Rękopis znaleziony w Saragossie" zaś to nie jest dzieło dla niewinnych panienek, tylko tekst typowy dla oświecenia upajającego się ideami libertyńskimi i antyklerykalizmem. Cóż, kłódka jednak musiała jakoś mierzić tłumacza słynącego ze swych anarchistycznych przekonań.
Z drugiej strony Edmund Chojecki miał wypaczyć tekst książki dopisując niewystępujące w oryginale "śnieżne ramiona", "lube szczebiotania", "alabastrowe rączki". Sprawdziłam i "alabastrowych rączek" nie znalazłam. Są za to "alabastrowe ciała", a to chyba nawet gorzej i bardziej wyzywająco :)
Wydawnictwo Literackie udostępniło gratis rozdział II powieści. Wybrałam zeń fragment, który zestawiony z odpowiednim wyimkiem starego tłumaczenia daje pewien obraz zmian.
W powieści tłumaczonej przez. A. Wasilewską czytamy:
"Odparł:
- Myśl o swojej duszy mój synu. Wejdź do kaplicy. Uklęknij przed krzyżem. Zatroszczę się o potrzeby twojego ciała, ale będzie to prosty posiłek, jakiego można oczekiwać od pustelnika.
Wszedłem do kaplicy i zacząłem się modlić, gdyż nie byłem wolnomyślicielem, a nawet nie wiedziałem, że tacy ludzie istnieją;wszystko to było skutkiem mojego wychowania.
Pustelnik przyszedł po mnie nim minął kwadrans i wprowadził do chaty, gdzie zastałem dość schludne nakrycie.Były tam doskonałe oliwki, karczochy zalane octem winnym, słodka cebula w sosie winnym i suchary zamiast chleba. A także niewielka butelka wina. Pustelnik oświadczył, że wina nigdy nie pije, ale służy mu do ofiary mszy świętej. Gdy to usłyszałem również postanowiłem nie pić, chociaż resztę wieczerzy spożyłem z przyjemnością.
Kiedy się posiliłem do chaty weszła postać straszliwsza niż wszystko co dotąd dane mi było widzieć w życiu. Był to człowiek na oko młody, lecz przeraźliwej chudości. Włosy miał sterczące, język wywieszony i okryty pianą toczoną z ust; z wyłupionego oka płynęła krew. Miał na sobie porządną czarną suknię, ale było to jego jedyne odzienie; nie miał pończoch ani koszuli."
Edmund Chojecki dał temu fragmentowi następującą postać:
"Myśl tymczasem o zbawieniu duszy, mój synu, — odparł — idź do kaplicy, klęknij i módl się przed krzyżem. Ja pomyślę o potrzebach twego ciała; ale musisz poprzestać na skromnym posiłku na jaki stać biedną chatkę pustelnika.»
Przeszedłem do kaplicy i w istocie począłem się modlić, gdyż nie tylko że sam nigdy nie byłem bezbożnikiem, ale nawet nie pojmowałem, żeby mogli znajdować się ludzie nie wierzący. Wszystko to pochodziło jeszcze ze sposobów jakiemi mnie wychowano.
Po chwili pustelnik przyszedł po mnie i wprowadził do chaty, gdzie znalazłem dość porządne nakrycie. Wieczerza składała się z owoców, mleka i sucharów miasto chleba; wreszcie znalazła się i butelka wina, którego pustelnik nie pił, ale używał jedynie do ofiary mszy świętej. Dowiedziawszy się o tem zostawiłem również wino nietknięte.
Podczas gdy z przyjemnością posilałem się, weszła do chaty tak straszliwa postać, jakiej dotąd jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Był to człowiek, jak się zdawało młody, ale odstraszającej chudości. Włosy miał najeżone, jedno oko wykłute i świeżo jeszcze rozkrwawione. Z ust wychodził mu język pokryty pianą. Czarna suknia go okrywała, ale nie miał ani koszuli ani obuwia."
Zauważyliście, na czym polega prawdziwość, kompletność i autentyczność nowego tłumaczenia? Porażająca zmiana : DDD
Sławomir Chrystow, ilustracja do "Rękopisu znalezionego w Saragossie" |
Naprawdę wstrząsnęło mną jednak usunięcie z prawdziwej i kompletnej wersji "Rękopisu znalezionego w Saragossie" opowieści "Żyda Wiecznego Tułacza" - jednego z głównych wątków dzieła tłumaczonego przez Chojeckiego. Stało się tak ponoć dlatego, że w nowo odnalezionym ostatnim rękopisie Potockiego, tego wątku nie było.
Legenda o Żydzie Wiecznym Tułaczu była przez wieki niezmiernie popularna. Istniała w społecznej świadomości w wielu odmianach, niekiedy bardzo zjadliwych. Wersja przywołana przez Jana Potockiego wydaje się jednak bardzo wyważona i pozbawiona niechęci wobec Żydów. Ja w każdym razie nie dostrzegłam jej czytając powieść, choć uczciwie przyznaję, że nie jest to motyw, na który jestem szczególnie uwrażliwiona. Aswerus opowiadając swe losy wprowadza jednak do utworu elementy mityczne, które przez całe wieki ukrywane były w mroku i świadomie spychane przez ludzi prawych gdzieś w piekielne czeluści, a które w oświeceniu właśnie wybiły w wielu tekstach podobnych do "Rękopisu..." i podczas rewolucji francuskiej ukazały swe potworne oblicze i śmiertelne konsekwencje.
Kiedy więc uspokoiłam się odkrywszy, że w nowej kompletnej wersji "Rękopisu..." brakuje Żyda Wiecznego Tułacza, doszłam do wniosku, że dobrze się stało. Ktoś, a zgodnie z uzasadnieniem tłumaczki i wydawcy, sam Jan Potocki, po prostu zrezygnował z tej części książki, która zawierała farmazony ośmieszające autora i dzieło, może i finezyjnie opakowane w wykwintne słowa, ale jednak farmazony. Mam przeczucie, że brak tych, eufemistycznie mówiąc, kontrowersyjnych treści, przyniesie powieści sukces, na jaki zasługuje.
A swoją drogą nadziwić się nie mogę nadzwyczajnemu zbiegowi okoliczności, który sprawił, że coś kazało pominąć Wojciechowi Hasowi ten wątek także w filmowej adaptacji dzieła (tak docenianej przez profesjonalistów).
O "Rękopisie znalezionym w Saragossie" pisałam także tutaj>>
Brawo, ale zmianę semantyczną w zestawionych fragmentach proponuję podkreślić, bo łatwo ją przeoczyć.
OdpowiedzUsuń"Farmazony" - pięknie!
Dziękuję.
UsuńKto przeczyta, zauważy. Jestem pewna.