piątek, 19 kwietnia 2013

Jak uszczęśliwić mężczyznę, czyli kawiarniane historie z ubiegłego wieku

Kiedyś mieszkałam w małym miasteczku naprzeciwko "Kawiarni". Lokal z wielkimi witrynami nosił taką właśnie nazwę, mimo że kawa była napojem, który podawano tam chyba najrzadziej, właściwie to nigdy nie widziałam, by ktokolwiek pił tam kawę. Wewnątrz było zaledwie kilka stolików. Latem właściciel wynosił na zewnątrz lokalu jeszcze kilka. Ruch  zaczynał się koło godziny 16.00. Wtedy przychodzili pierwsi goście, mężczyźni. Niekiedy bezpośrednio po pracy, kiedy indziej po krótkiej wizycie w domu, gdzie zjadali obiad przygotowany przez żonę lub matkę. Wchodzili, zamawiali piwo, siadali przy stoliku i pili. Potem zamawiali kolejne i znowu je wypijali. Z czasem miejsce zaludniało się. Przybywało gości. Myli się jednak ten, kto sądzi, że w lokalu było gwarno i wesoło. Wręcz przeciwnie mężczyźni siedzieli osowiali, witali się skinieniem głowy i uściśnięciem ręki, ale mówili niewiele. Jeśli zadawali pytania to zdawkowe, jeśli odpowiadali to niechętnie. Atmosfera ożywiała się w zasadzie tylko wtedy, gdy do "Kawiarni" wchodziła kobieta. Miejscowe kobiety nie zaglądały tu nigdy, kiedy czegoś potrzebowały, to wysyłały dziecko z wiadomością. Jeśli więc w lokalu pojawiała się kobieta, to z pewnością była to osoba nietutejsza, zwabiona kłamliwym neonem "Kawiarnia". Witały ją ożywione męskie spojrzenia, komplementy, dwuznaczne propozycje. Wychodziła prawie natychmiast. W popłochu wsiadała do samochodu i odjeżdżała z piskiem opon. Mężczyźni na powrót popadali w letarg, delektując się napojem w milczeniu. Około północy rozchodzili się do domów. Witani przeraźliwym jazgotem swoich kobiet, opędzali się, jak umieli, niekiedy dosyć brutalnie.

Przez lata zastanawiałam się, na czym polega przyjemność takiego wielogodzinnego, melancholijnego przesiadywania nad szklaneczką. Olśniło mnie pewnego majowego popołudnia w kawiarni Slavia w czeskiej Pradze. Na ścianie tego kultowego miejsca wisi ogromny obraz. Przedstawia mężczyznę siedzącego przy kawiarnianym stoliku w postawie i z wyrazem twarzy, które doskonale znałam ze wspomnianej "Kawiarni".

Viktor Oliva, Pijak absyntu, 1901


Viktor Oliva namalował swój najsłynniejszy obraz w wieku czterdziestu lat. To wiek, w którym mężczyźni są wreszcie dojrzali i wystarczająco doświadczeni przez los, by stworzyć coś interesującego, a niekiedy nawet wielkiego. Skupiają się na tym, co w życiu istotne i przestają się przejmować bzdurami. Wydaje się, że artysta sięgnął do takiej życiowej wiedzy, malując swoje dzieło takie prawdziwe i przejmujące.

Niemal pusta, typowa czeska kawiarnia, drewniane panele na ścianie z wieszakami na płaszcze i kapelusze, gięte drewniane krzesła w lekkim nieładzie, stoliki z okrągłymi blatami. Przy jednym z nich, w głębi sali, w półmroku siedzi starannie ubrany mężczyzna w sile wieku, zgaszony, w refleksyjnym nastroju. Jedną ręką podpiera brodę, drugą głowę. Obok jakaś porzucona beczułka z trunkiem, przed nim na stoliku leży rozpostarta gazeta, na małym platerowym talerzyku szklaneczka z absyntem. Mężczyzna patrzy na zjawę, marę, wytwór swojej fantazji. Na stoliku majaczy mu się postać młodej kobiety. Przysiadła bokiem do niego, tyłem do widza, jest młoda, piękna i zupełnie naga. Spięte z tyłu włosy odsłaniają jej plecy i szyję. Spogląda na mężczyznę z góry i pochyla się lekko w jego stronę. On zapatrzony, zahipnotyzowany, pogrążony w marzeniu. Z dalszej części kawiarni w stronę stolika, niezdarnym krokiem zmierza stary, zasuszony, łysawy kelner, natrętny symbol ułomnego świata. Obraz utrzymany jest w tonacji zgniłej zieleni. Nadzieja zbrukana brunatnym upływem czasu. Tylko postać kobiety jest świeża, wiosenna.

W tym miejscu powinnam napisać coś o absyncie, ulubionym trunku artystycznej bohemy przełomu XIX i XX wieku, zwanym zieloną wróżką, o estymie jaką cieszył się wśród wszystkich warstw społecznych, a blisko stuletnim zakazie jego produkcji, o prostym Szwajcarze, który wypił go za wiele i po powrocie do domu zamordował żonę i dzieci, bo nie mógł znieść prozy życia. Absynt miał czynić ze zwykłego śmiertelnika twórcę, artystę, poetę. Napisali o tym inni...

I kiedy wydawało mi się, że dzięki "Pijakowi absyntu" Viktora Olivy odkryłam sekret, jak uszczęśliwić mężczyznę, przypomniało mi się inne kawiarniane dzieło, namalowane przez Polaka, Wojciecha Weissa.


Wojciech Weiss, Demon (W kawiarni), 1904

Niemal puste wnętrze kawiarni. Kilkanaście okrągłych stolików, przy nich krzesła. Przy stoliku na pierwszym planie siedzi para: mężczyzna, a naprzeciwko niego kobieta. Mężczyzna o fizjonomii starego satyra, gnoma, odchyla się do tyłu. Wygląda na zrelaksowanego, napawa się sytuacją. Wyciągnięte pod stolikiem  nogi, zsunięty do tyłu kapelusz, ruda, kozia broda oparta o pierś, uśmiech półgębkiem, zapalony papieros w prawej ręce czynią zeń postać cyniczną i obleśną. Mężczyzna bawi się krzesłem, ponad kieliszkiem z koniakiem (niektórzy twierdzą, że to absynt, ale absynt jest zielony, nie "koniakowy") patrzy z góry na kobietę. Ta ubrana w czerń, płacze. Głowę położyła na stoliku, zakryła ręką. Do oczu przyciska chusteczkę. Jej sylwetka wyraża zrezygnowanie i rozpacz. Krzesło, na którym siedzi, jest przechylone. Patrzymy na kobietę, którą za chwilę upadnie (!).

Obraz utrzymany jest w optymistycznych, słonecznych brązach, co sprawia, że jego wymowa jest
bardziej przewrotna, dekadencka i jakoś tam perwersyjna. Zestawione w tle krzesła i stoliki z brązowo-czerwoną poświatą, przypominają mi ognie piekielne. Podobno Weissa zainspirował do namalowania obrazu Stanisław Przybyszewski, młodopolski skandalista, demon myśli, pogromca niewieścich serc.

Jaką prawdę może odnaleźć kobieta w zestawieniu tych dwóch dzieł?
Unikaj mężczyzny, który w kawiarni nie zdejmuje kapelusza i nie przeszkadzaj swojemu mężczyźnie pomarzyć o kobiecie przysiadającej się do jego stolika w kawiarni?


PS. Zachęcona obrazem Viktora Olivy nabyłam butelkę absyntu czeskiej produkcji w sklepie o nazwie nomen omen "Museum". Zaopatrzywszy się w odpowiedni kieliszek i łyżeczkę, przyrządziłam drink. Cóż, tylko artyści i poeci o niezwykle wysublimowanym smaku, mogli w czymś takim zagustować...

3 komentarze:

  1. Absynt nie musi być zielony. Tzn. nie wiem jak to bywało dawniej, ale dziś bywa czerwony, czarny, brudnozielony i zdaje się że niebieski też :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A i jeszcze jedno - polecam nalewkę na absyncie sprzedawaną w Pradze w bardzo podobnych butelkach (tylko ma ok. 30% alkoholu). W przeciwieństwie do absyntu ma smak :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Ten post pisałam dawno i od tego czasu przekonałam się do tego trunku. Doskonale smakuje także z gęstym sokiem z czarnej porzeczki.

      Zdarzyło mi się kilka razy zamawiać absynt w kawiarni w Polsce. Za każdym razem barman upewniał się, że wiem, co zamawiam, a raz nawet zapytał, czy jestem przygotowana na powrót taksówką, co jakoś tam mnie nawet rozczuliło ;)

      Usuń