Gdy kilka godzin później oglądam obrazy w Górnym Belwederze, nie mogę oprzeć się wrażeniu swoistego deja vu. Od uznanych nazwisk kręci się w głowie, mijam kolejne dzieła oczekując przyjemnego estetycznego dreszczu. Nic. Arcydzieło łatwo ominąć.
Gustav Klimt, Słonecznik, 1909/10 |
Zapowiedź cudu znajduję w jednym z najnowszych nabytków galerii , "Słoneczniku" Gustava Klimta.
Podziwiam ogrodowy koncept artysty, ścianę zieleni przetykaną drobnymi kwiatami ze słonecznikiem pośrodku. Liczne grube liście osadzone na prostej łodydze czynią zeń drzewo z kolorowym klombem u stóp. Słoneczne płatki na szczycie wyglądają jak królewska korona. Organiczny temat, falliczny kształt, niezwykle dekoracyjny sposób nakładania farby mogą się podobać. Klimt oddaje hołd męskości. Na myśl przychodzi epitet "ładny". Kilka osób kontempluje obraz z pobliskiej ławeczki. Czego wypatrują?
Egon Schiele, Słoneczniki, 1911 |
W sali obok "Słoneczniki" Egona Schiele'a. Brunatne zgniłozielone liście mają w sobie coś odpychającego i fascynującego zarazem. Rozkład, umieranie, mimo że napawa smutkiem, bywa zajmujące zwłaszcza wtedy, gdy w żaden sposób nas nie dotyczy. W innym wypadku przeraża, a nawet wywołuje panikę. Dojrzałe kwiaty na górze zwiesiły głowy, ich wpadające w pomarańcz płatki przypominają języki ognia. Wyciągają się, wyostrzają, jakby chciały objąć, spalić, unicestwić wszystko dookoła. Ten sam los czeka wkrótce mniejsze rośliny przedzierające się brutalnie świeżą żółcią przez brunatne plamy liści. Na obrazie Schiele'a natura obnaża swe prawdziwe, nieromantyczne oblicze.
Jeden z pazurów kolekcji.
Wyposażona z przewodnik i program usiłuję odnaleźć cel. Jakimś cudem nie mogę do niego trafić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz