wtorek, 30 czerwca 2015

Chrzest w Jordanie z Mickiewiczem na pierwszym planie


Wojciech Korneli Stattler,
Chrzest Chrystusa w Jordanie

Jeden z najbardziej intrygujących obrazów w historii polskiego malarstwa oglądać można w Kaplicy biskupa Jakuba Zadzika w Katedrze Wawelskiej. Dzieło przedstawia chrzest Chrystusa w Jordanie i już na pierwszy rzut oka wydaje się nieco bardziej swobodnie podejmować temat niż inne tego typu przedstawienia.  

Opisy udzielenia chrztu Jezusowi przez Jana Chrzciciela znajdują się we wszystkich czterech Ewangeliach. Różnią się jednak szczegółowością. Wydaje się, że Wojciech Korneli Stattler chciał oddać moment "w ogóle" nie przejmując się zbytnio ewangelicznymi detalami.

Zgodnie z Nowym Testamentem było tak. Św. Jan ubrany w "odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany wokół bioder" udzielał chrztu w Jordanie nauczając przy tym przybyłych, wzywając ich do poprawy i zapowiadając przyjście Mesjasza. Pewnego dnia w grupie proszących o chrzest znalazł się Jezus. Jan rozpoznał Go od razu wg  św. Marka, bo gdy tylko Przybysz wszedł do wody, rozwarły się niebiosa i Duch Św. jako gołębica zstąpił na Niego. Według św. Mateusza, niebo otworzyło się, a Duch Św. pod postacią gołębicy ukazał się dopiero wtedy, gdy Chrystus po przyjęciu chrztu wyszedł z wody. Święty Łukasz wydaje się być w swym opisie najbardziej dokładny. "Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: «Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie»".

Ustalmy zatem, co widać na obrazie. Wbrew pozorom nie jest to wcale takie oczywiste. Czytałam kilka opisów dzieła, które różnią się znacznie bardziej niż ewangeliczne relacje.

Klęcząca odwrócona tyłem do widza postać w białej szacie ze stopami w wodzie to modlący się Chrystus. Stojący mężczyzna odziany w czerwone płótno zapewne utkane z wielbłądziej wełny, ale bez skórzanego pasa, z rękoma dotykającymi głowy klęczącego to św. Jan w momencie udzielania chrztu.
Delikatnie mówiąc, pomysł artysty, by pokazać Jezusa tyłem i klęczącego przed człowiekiem, wydaje się teologicznie niezbyt zręczny i może dlatego jest unika(l)ny.

Na górze obrazu widać rozwarte niebo, wypełnione jasnością i zlatującego zeń Ducha Św. pod postacią gołębicy. Kim są trzy skrzydlate postaci, o których nie wspominają Ewangelie? Aniołowie, czy może spersonifikowane cnoty Wiara, Nadzieja i Miłość?


Wojciech Korneli Stattler pracował nad "Chrztem Jezusa w Jordanie"  z przerwami blisko 14 lat. Obraz do jednej z kaplic wawelskiej katedry zamówił  biskup Ludwik Łętowski w roku 1824 u malarza przebywającego od kilku lat w Rzymie. Artysta rozpoczął prace i wkrótce je porzucił zajęty innymi zleceniami i rozwijaniem relacji towarzyskich w Wiecznym Mieście. Okazały się one kluczowe dla ostatecznego kształtu omawianego tu dzieła.


Wojciech Korneli Stattler,
Portret A. Mickiewicza
18 listopada 1929 roku do Rzymu przyjechał Adam Mickiewicz. Poeta właśnie wyrwał się z nieludzkich okowów Imperium Rosyjskiego, gdzie za karę za działalność w stowarzyszeniu Filomatów zmuszony był sekretarzować jakiemuś księciu, improwizować w najbardziej eleganckich rosyjskich salonach po francusku, zastępować Puszkina w alkowie przechodzonej kurtyzany pracującej dla rosyjskiej bezpieki i ostro imprezować na Krymie w towarzystwie agentów i zdrajców, i nie wiadomo na czyj koszt. Uwolniony od tych wszystkich wyjątkowo obrzydliwych tortur przyszły wieszcz miał za co dziękować w Rzymie. Wzgardził gościną w pałacu Ferucci, gdzie rezydowała księżna Zinaida Wołkońska, opierał się jak mógł Anastazji Klustin i bardzo dyskretnie ignorował księcia Gagaryna odwiedzając go często.

Mickiewicz i Stattler spotkali się na początku 1830 roku nieprzypadkowo, a za sprawą wspólnych znajomych i od razu przypadli sobie do gustu. Malarz został przewodnikiem Mickiewicza po rzymskich atrakcjach i kibicował mu w staraniach o posag i rękę Henrietty Ankwiczówny. Poeta wspierał emocjonalnie (jak umiał) zakochanego Stattlera i niebywale go inspirował. Potwierdzeniem bliskich relacji był udział Mickiewicza w niecodziennym charakterze w ślubie malarza. Na prośbę pana młodego, prowadził wraz z Edwardem Odyńcem jego narzeczoną  Klementynę Zerboni di Colonna do ołtarza w rzymskim kościele San Lorenzo in Lucina. Jakiś czas później młody małżonek zapragnął na cześć wieszcza nadać swojemu synowi imię Adam, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu tylko dlatego, że Mickiewicz mu odradził.

Wracamy do naszego obrazu. Podczas gdy Wojciech Korneli Stattler zdążył zakolegować się z Mickiewiczem, ożenić i doczekać potomstwa, a biedujący Mickiewicz zwiedzić pół Europy, napisać "Dziady", "Pana Tadeusza" i kilka innych drobiazgów, biskup Łętowski z coraz mniejszą, choć nadal anielską cierpliwością czekał na realizację swego zlecenia. Ponaglany malarz wreszcie je ukończył, ale zamiast do Katedry zapragnął wysłać je na wystawę do Londynu (wtajemniczeni wiedzą już pewnie, skąd ta dziwna ikonografia dzieła, niewtajemniczeni muszą sami poszukać, bo im nie napiszę). Zleceniodawcy byli jednak nieubłagani i w roku 1838 obraz został zaprezentowany w Krakowie.

Wybuchł skandal. Jego powodem było "dyskusyjne" nie tylko ze względów teologicznych, ale także w sytuacji rozbiorowej, przedstawienie Chrystusa tyłem do uciskanego narodu oraz rysy św. Jana.  Krakowiacy odkryli, że św. Jan ma twarz Adama Mickiewicza. Wszystkich, którym wydaje się, że wieszcz zawsze był podziwiany, pragnę wyprowadzić z błędu. Mickiewiczowi niebezpodstawnie przez lata zarzucano delikatnie mówiąc patriotyczną opieszałość, zwłaszcza po tym, jak z kilkumiesięcznym opóźnieniem opuścił Rzym, by przez Genewę i Paryż dotrzeć do granic Królestwa Polskiego w celu dołączenia do powstania listopadowego. Jak wszyscy wiemy, poeta ostatecznie w zrywie narodowym udziału nie wziął, a swego męstwa dowodził jedynie w sypialniach znudzonych i dzieciatych mężatek w podpoznańskich dworach i pałacykach. "Dziady" i "Pan Tadeusz" miały poetę w pewien sposób zrehabilitować w oczach opinii publicznej. Niestety pogłoski o czytelniczych zamiłowaniach Polaków w XIX wieku są mocno przesadzone. Mickiewiczowskim rymem rozkoszowała się wówczas zaledwie garstka rodaków.

Uznanie i popularność zyskał za to zainspirowany dziełem Stattlera krótki utwór poetycki anonimowego autora:

W mieście Krakowie, neutralnem ściśle,
Święty Jan Chrzciciel, Chrystusa chrzci w Wiśle.
Biskup kmotr tkliwy na wdzięki dziewicze,
Chrystus ze wstydu odwrócił oblicze,
I kazał się w nagrodę za tę całą grupę,
Stattlerowi z Łętowskim pocałować w d....

Wielbiciele obrazu odpowiadali przeciwnikom również wierszem, dziś powiedzielibyśmy, że mową pełną nienawiści i homofobicznych uprzedzeń ;)

Zgadłeś, nie przeczę, połowę obrazu,
Ale Chrystusa nie pojmiesz od razu.
A z słów, które mu w usta kładziesz teraz
Widzę, że w d... całowałeś nie raz. 

O popularności obrazu i zasięgu sporu może świadczyć fakt, że przechowywana jest kartka z karykaturą obrazu i satyryczym wierszykiem przepisanym ręką młodego Jana Matejki. Niektórzy też błędnie przypisują mu jego autorstwo.

Błędem jest także dopatrywanie się w "Chrzcie Chrystusa w Jordanie" towianizmu. Obraz namalowany został kilka lat za wcześnie, by o takich inspiracjach można było mówić. Stattler bez wątpienia należał do czytelników "Dziadów" cz. III, a Mickiewicza musiał uwielbiać. Przedstawienie go jako Jana Chrzciciela można uznać za śmiałą deklarację fascynacji mesjańskimi pomysłami poety, ale do towianizmu droga daleka.
Warto nadmienić, że w okresie rzymskim  artysta namalował jeszcze jeden obraz o biblijnej tematyce, w którym wykorzystał twarz Mickiewicza. Autor "Konrada Wallenroda" użyczył rysów postaci Chrystusa w gronie słuchaczy. Obraz eksponowany był w Kościele Mariackim, podczas wojny "przepadł bezpowrotnie" (gdybym była zwolenniczką spiskowych teorii dziejów, nie traciłabym nadziei, że może kiedyś się odnajdzie).
Za najlepsze dzieło Stattlera uznawany jest natomiast obraz Machabeusze nagrodzony złotym medalem w Salonie Francuskim w roku 1844. Pomysł jego namalowania podsunął Stattlerowi dwa lata wcześniej genialny Mickiewicz, wówczas już brat Adam w Kole Sprawy Bożej.


Żródła :
Franciszek Ziejka, Miasto poetów, studia i szkice
Piotr Chmielowwski, Adam Mickiewicz
Andrzej Litworni, Rzym Mickiewicza. Poeta nad Tybrem 1829 - 1831
Michał Rożek, O pewnym obrazie na Wawelu, Dziennik Polski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz