sobota, 18 stycznia 2014

Czytając "Inferno" Dana Browna

Czwarta część przygód profesora Roberta Langdona jest  podobna do tych, które dotychczas się ukazały, a jednak zupełnie inna. "Inferno" Dana Browna nie ma sobie równych w tzw. sugestywności.

Dwudziestoczterogodzinna akcja powieści została zagęszczona epizodami, retropesktywami i wielokrotnie zapętlona w sposób, który pochłania uwagę czytelnika na wiele godzin. Symbole, legendy i mity przeszłości przenikają te, które powstają na naszych oczach, tu i teraz. Przenikają szybko i znacznie płynniej niż we wcześniejszych książkach. Erudycja autora budzi podziw a nonszalancja, z jaką traktuje historię największych dzieł sztuki i architektury, najpierw wprawia w zdumienie, a potem zastanawia...

Okładka "Inferno" Dana Browna

Brown miesza w dantejskim piekle tak swobodnie, że niewiele ma ono wspólnego z pierwowzorem.


Warto zauważyć, że dla interpretacji powieści ważne są zarówno te elementy "Inferno" Dantego Alighieri, które znalazły się w powieści, jak i te, które zostały pominięte, mimo że intuicyjnie do tematyki książki wydają się pasować znacznie bardziej. Czyżby polityczna poprawność przeszkodziła Amerykaninowi we wspomnieniu o trzecim kole siódmego piekielnym kręgu i grzesznikach, którzy cierpią w nim niewysłowione męki na rozgrzanych do czerwoności piaskach pustyni, obsypywani spadającymi z góry płomieniami ognia?

Umieszczenie "tych, którzy zachowują neutralność w czasach moralnego kryzysu" w dziewiątym, ostatnim piekielnym kręgu, zarezerwowanym przez Dantego dla zdrajców, jest delikatnie mówiąc nadużyciem, bo średniowieczny poeta umieściłby ich zaledwie w przedsionku piekieł.

Główny bohater "Inferno", Robert Langdon jest tak samo przystojny, szlachetny i ujmujący jak wcześniej. Niestety nadal nosi zegarek z Myszką Miki.

"Od niemal czterdziestu lat nosił na nadgarstku kolekcjonerski zegarek, naprawdę rzadki okaz z kolekcji Myszki Miki, otrzymany w prezencie od rodziców. Uśmiech disnejowskiej postaci i jej machające ręce przypominały mu niezmiennie, że powinien niezmiennie okazywać radość i w ogóle pochodzić do życia z większym przymrużeniem oka.
- Mój...zegarek - wydukał. - Nie ma go! - Poczuł się jak nagi."

Czasomierz z wymyśloną, fikcyjną postacią może oczywiście symbolicznie przypominać, że odmierza czas w świecie wymyślonym, powieściowym. Rzecz w tym, że na początku XXI wieku Myszce Miki nadano także inne symboliczne znaczenie w pop kulturze. Widząc zarys głowy disnejowskiej postaci, rodzice mocniej chwytają dziecko za rękę. Autor książki o symbolach z pewnością musi znać taką interpretację. A nawet odniosłam wrażenie, że desperacko próbuje jej zaprzeczyć (przyjrzyjcie się konstrukcji fabuły i momentom, kiedy jest mowa o zegarku).

Biblioteca Apostolica Vaticana, Il Dante Urbinate Latino, 1480

Profesor wykazuje także dziwną skłonność do zadawana się z ludźmi odrażającymi (zwróć uwagę na "mówiące" nazwiska, niektóre prowadzą do dantejskiego piekła). Mimo wysiłków autora, widocznych zwłaszcza w komentarzach narratora i "wkładanych" w rozmyślania głównego bohatera, postaci wspierane przez Langdona nie budzą ani sympatii, ani zaufania. Geniusze o zredukowanej osobowości nie są nikim więcej niż bezdusznymi nosicielami, a może nawet nośnikami idei wydedukowanych z raportów i wykresów interpretowanych równie swobodnie, jak wspomniany wyżej utwór Dantego (swoją drogą najbardziej wytrawni korporacyjni analitycy i specjaliści od relacji inwestorskich mogliby się uczyć od Browna umiejętności pokazywania wzrostu na wykresach). Charakterystyczne dla powieści zdejmowanie masek, odwracanie charakterów pozytywnych na negatywne, białych na czarne i odwrotnie, tym razem nie tylko buduje napięcie, ale wręcz wprawia w przerażenie. Żadna z postaci pierwszoplanowych nie wytrzymuje próby. Langdon rozwiązujący zagadkę za zagadką zupełnie bez znaczenia dla przezwyciężenia problemu jak się okazuje na końcu, zostaje ostatecznie moralnie i intelektualnie złamany. Bez wielkiej przesady i bynajmniej w przenośni, można powiedzieć, że został wysterylizowany. Zamiast jednak bić na alarm, profesor uśmiecha się głupio zadowolony z krzywdy, tłumacząc ją mniejszym złem, albo raczej większym dobrem(!). Degradacja powieściowych charakterów poraża czytelnika.

Skalę zniszczenia Brown podkreśla symbolicznie, kiedy w jednym z kluczowych, końcowych epizodów stłuczona zostaje laska Eskulapa, symbol samoodnowy życia, a przy okazji i medycyny.

"Inferno" jest jak pistolet przystawiony do skroni. Czytając powieść Dana Browna wielokrotnie czułam się szantażowana. Jakby mi ktoś podrzucił ucięty koński łeb (nomen omen w powieści wspomniano o czterech obciętych końskich głowach).

Gdy dotarłam do ostatnich zdań: "Gasząc lampkę nad głową, [Langdon] po raz ostatni wyjrzał na zewnątrz. Tam, w mroku nocy, powstawał nowy świat. Pod niebem, które było lśniącym kobiercem utkanym z gwiazd." - poczułam ciarki na plecach nie tylko z powodu zgoła zadziwiającej składni fragmentu.

Pośmiertna maska Dantego, źródło: wasbella102.tumblr.com

Zdarzyło mi się spotkać osoby, które z poprzednich powieści Browna czerpały "wiedzę", dlatego czuję się w obowiązku przypomnieć, że Brown nie tworzy literatury naukowej. Nie jest to także scricte tzw. literatura piękna, a raczej obszerne, genialnie skonstruowane teksty o charakterze rozrywkowym kierowane do bardzo szerokiego grona odbiorców, zbudowane zgodnie z zasadami, jakimi kierują się twórcy reklam. "Inferno" wskazuje zagrożenie i sposoby poradzenia sobie z problemem, a także wzywa do działania motywując i strasząc zarazem: "Najmroczniejsze czeluście piekieł zarezerwowane są dla tych, którzy zachowują neutralność w czasach moralnego kryzysu"- powtarza na łamach książki Dan Brown, jakby wierzył, że kłamstwo wieloktrotnie powtórzone staje się prawdą.

Czytelniku, jeśli chcesz zachować dobre samopoczucie po lekturze "Inferno", nie pozostaje Ci nic innego, jak pójść w ślady powieściowego Langdona i pogodzić się z tym, że czy Ci się to podoba, czy nie, w mroku nocy, albo i w samych czeluściach dantejskich piekieł powstaje nowy, niekoniecznie lepszy świat.

4 komentarze:

  1. Czytać czy nie czytać - oto jesr pytanie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Stanisławo! "Inferno" to autoplagiat Browna. Powieść.. przepraszam-scenariusz! - oparty na identycznych postaciach co "Kod da Vinci". Zawiera lokowane produkty - wcale nie żartuje! Bardzo miałki motywacje bohaterów - vide "Zarządca", który po śmierci klienta musi wykonać jego zlecenie. Masę absurdów i logicznych paradoksów i jak to u Browna agresywny antykatolicyzm. Do tego wszystkiego te wszystkie strachy typu, przeludnienie, teoria Malthusa, dziury ozonowe, efekty cieplarniane podane na poziomie gimnazjum i bez cienia krytycyzmu, Pominę już słabą warstwę literacką bo to może efekt kiepskiego przekładu. Czyta się to z rosnącym zażenowaniem i cisnącym się na usta pytaniem: Ile kasy wybuliła Florencja Brownowi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem to nie Florencja była sponsorem. Książka całkiem sprawnie przemyca idee, o których wspomina Pan/i w komentarzu plus transhumanizm. A że jest niebezpieczna przekonałam się na własne uszy, kiedy jedna z moich przyjaciółek zaczęła mnie przekonywać, że największym grzechem jest .... obojętność wobec takich wyzwań przed przeludnienie świata.
      Zgadzam się, że to żadna literatura piękna, ale reklama idei świetna.

      Usuń