środa, 3 grudnia 2014

O nowych lekturach szkolnych, a dalej w ogóle o amatorach książek

Wilhelm Leopolski, Klucznik Gerwazy, 1874

Tak się (nie)szczęśliwie składa, że jestem wykwalifikowaną, choć niepraktykującą nauczycielką języka polskiego, która po krótkiej pracy w szkole zrezygnowała z uprawiania tej pięknej profesji, a uzupełniwszy wykształcenie o dwa inne kierunki, zaczęła realizować się zawodowo w dziedzinach zupełnie niepoetyckich. Literaturę, zwłaszcza polską, darzę jednak dużym sentymentem, można by rzec nawet, że miłością tyleż tkliwą, co namiętną, a lista szkolnych lektur nie jest mi obojętna, gdyż mam w szkole dwóch synów i lubię sobie z nimi te lektury czytywać, a potem o nich rozmawiać.

Co jakiś czas przeglądając strony internetowe i blogi trafiam na materiały poświęcone konieczności wprowadzenia nowej listy lektur do szkół. I jak patrzę na te dyletanckie fajerwerki i wodotryski urzędniczej inwencji, elukubracje nawiedzonych polonistek, niedopieszczonych pisarek, niewyżytych intelektualnie metodyczek i nieocenionych entuzjastycznych czytelniczek pochłaniających wszelki zadrukowany papier w ilościach zagrażających zdrowiu i życiu (przede wszystkim społecznemu), to mi się włos na głowie jeży i nie tylko brzydkie słowa cisną mi się na usta ...


W żadnym, w żadnym z tekstów poświęconych nowemu kanonowi lektur nie znalazłam odpowiedzi na pytania, ani nawet pytań, z jakiego powodu właściwie uczniowie powinni czytać jakieś dzieła określane mianem literatury pięknej, ani po co mają to robić (a wbrew pozorom, odpowiedzi nie są oczywiste). Za to kolejne samozwańcze reformatorki przedstawiają swoje propozycje uzasadniając wybór tym, że lektura powinna być przyjemna, by zbyt trudną książką dziecię się nie zniechęciło do czytania w ogóle i broń  Boże, lektura nie powinna być przestarzała, bo takimi dziełami nawet one rzadko bywają zainteresowane, a jak już czytają to się bardzo męczą biedulki, bo tam tyle tych... archaizmów, anachronizmów i jakichś innych antyków... Czytać się nie da i już!

Jak -- można proponować narzędzia, które mają umożliwić osiągnięcie celu, skoro ten cel nie został wyznaczony? Świetnie, że uczniowie mogą otrzymać w szkole jakiś klucz do kultury, powinien on jednak otwierać jakieś drzwi, a nie być jedynie atrapą.

Wcale nie jestem przekonana, że listę lektur należy zmienić, rozszerzyć czy ograniczyć. Mam za to sto procent pewności, że właśnie w szkole powinny być opracowywane rzetelnie, porządnie, bardzo wnikliwie i bardzo starannie (w oparciu o tekst i konteksty wywiedzione z materiałów źródłowych, a nie widzimisię egzaltowanej nauczycielki) lektury najtrudniejsze i fundamentalne dla naszej kultury (i niestety nie są nimi, ani "Duma i uprzedzenie", ani "Harry Potter", choć obie książki czyta się przyjemnie). Dla wielu osób to jedyna szansa, że z pomocą nauczyciela, zrozumieją, co trudno zrozumieć i zobaczą to, czego inaczej by nie zobaczyły, przed oczyma duszy swojej :) oczywiście.
.........................................................................................................................................

Przechodząc do zapowiedzianego w tytule "w ogóle...."
Nie rozumiem tego namolnego wciskania dorosłym ludziom książek w rękę. Czas wolny można spędzać na wiele sposobów, a czytanie jest tylko jednym z nich. Ani lepszym, ani gorszym. Ot, taka sama forma rozrywki jak każda inna. Ale powiedzmy sobie szczerze, trzeba mieć wyjątkowo wiele szczęścia, by wśród tysięcy dostępnych na rynku książek znaleźć nowość, której warto poświęcić chwilę swojego życia, zwłaszcza jeśli życie ma się akurat ciekawe.

Niebywale irytują mnie także komentarze, w których jak zauważyłam celują wielbicielki literatury infantylizującej i menstruacyjnej (w szerokim rozumieniu tego nurtu), odmawiające inteligencji i innych przymiotów umysłu i charakteru ludziom z rzadka sięgającym po ich ulubioną współczesną literaturę. Jakby nie zauważyły, że liczba przeczytanych słów nijak się ma do mądrości, błyskotliwości, a także ogólnej tzw. towarzyskiej atrakcyjności. Co więcej, trudno znaleźć kogoś bardziej nudnego, apodyktycznego i mentalnie ograniczonego niż oczytany mędrek (jak by to było w rodzaju żeńskim - mędrka, mędrkini... bo nie o mądralę chodzi) jęczący z powodu zatrważająco niskiego poziomu czytelnictwa w Polsce. Chodząca antyreklama wyniesionych z książek mądrości. Po stokroć wolałabym spędzić czas w towarzystwie stroniącego od druku nieokrzesanego drwala, który z lekcji polskiego tylko pierwsze historyczne zdanie wyniósł, za to cytuje je z zaangażowaniem i we właściwym, nie bójmy się tego wieloznacznego słowa, momencie.

O językowych i perswazyjnych umiejętnościach namolnych książkowych wtykaczy najlepiej świadczy fakt, że nikt ich właściwie nie traktuje poważnie. A nawet jeśli przez grzeczność wysłucha, to zamiast sięgnąć po książkę, wcześniej idzie do łóżka, o ile ma z kim!

Żeby była pełna jasność - jest mi absolutnie obojętne co, kto, kiedy, dlaczego i po co czytuje sobie w różnych okolicznościach, o ile nikogo z racji swoich lektur nie obraża, a moim dzieciakom nie próbuje organizować czasu wokół literackich nędzników (nie mam nic przeciwko takiemu Hugo, ale zamiast Sienkiewicza bym go nie czytała).


.........................................................................................................................................

Portret jednej z najbardziej intrygujących postaci w polskiej literaturze (spiritus movens epopei), ilustrujący post znalazłam na stronach Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Podobno artysta był z dzieła niezadowolony i pociął płótno. Kiedy ochłonął, pozwolił nabywcy usunąć zniszczenia. Obraz bardzo mi się podoba. Więcej możesz o nim przeczytać tutaj>>

3 komentarze:

  1. Z dzisiejszej lekcji polaka. Na tapecie wierszyk Marysi: "Nie widziałam cię już od miesiąca.
    I nic. Jes­tem może bledsza,Trochę śpiąca, trochę bar­dziej milcząca, Lecz wi­dać można żyć bez po­wiet­rza."
    Polonistka interpretuje: "Widzicie, miłość jest jak powietrze. Nie można bez niej żyć, ale można się jakość obejść.
    Kto przeczyta kolejny...?".

    OdpowiedzUsuń
  2. No bo po prostu modnym jest kreowanie się na intelektualistę. Najlepiej na seksownego intelektualistę (hasło "Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka"). Z czytania zrobił się taki trochę gadżet, coś jak lustrzanka, delikwent nie umie wykorzystać wszystkich jej funkcji, ale ją ma i może ją pokazać światu. Nigdy nie wartościuję ludzi po tym ile czytają i co czytają, tak jak nie wartościuję po tym, czy wolą ogórkową czy barszcz, jednak czasem mnie coś strzela kiedy ktoś rzuca tytułem z eufemistycznie mówiąc średniej półki, a przeżywa jakby kontemplował francuskich egzystencjalistów w oryginale. Wszak wszędzie trąbi się o tym jak to czytanie książek rozwija, a przecież takie "50 twarzy Greya" jest książką, musi więc rozwijać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetne porównanie do lustrzanki i przykład książkowy również świetny. Jakiś czas temu musiałam się wykazać niebywałą asertywnością odmawiając przeczytania tej książki tak zachwalanej przez opiniotwórcze media i koleżanki. Jak możesz nie czytać takiego hitu i bestsellera, nie jesteś jedną z nas... Dlaczego nie czytasz, może jesteś lamusem... moherem...etc.
      Coraz mniej tolerancji mam na takie poszturchiwania...

      Usuń