Czytam "W oparach absurdu" duetu Antoni Słonimski - Julian Tuwim, by zrelaksować się weekendowo. Tomik zawiera kilkaset krótkich tekstów diagnozujących poczucie humoru czytelnika i wrażliwość na różne, mniej lub bardziej abstrakcyjne bodźce.
Znalazł się w nim także esej Tuwima wskazujący na wyjątkową kulturotwórczą i śmiechogenną funkcję absurdów, nonsensów, bredni, niedorzeczności, dyrdymałów, andronów, głupstw i innych wymysłów. Fragment afirmujący absurdalne dziecięce zabawy rozbawił mnie szczerze i genialnie usprawiedliwił zgoła baśniowe eksplikacje, na które pozwalam sobie niekiedy wobec moich ciekawskich pociech.
"Najfantastyczniejszy kult bredni panuje wśród dzieci. Jak wiadomo, są to istoty, które w ogóle prawdy i faktycznego stanu rzeczy nie uznają. Przyjdzie taki pędrak do drugiego i zaproponuje mu, żeby został koniem – proszę! Ten już rży i parska, wierzga i bryka, a tamten jest furmanem. Kawałek sznurka, który jeden drugiemu zarzucił na ramiona, wystarczy, żeby stworzyć smarkatego centaura (człekonia). Nikt mu nie wytłumaczy, gdy pędzi „zaprzężony”, że jest Jasiem lub Stasiem.
Jest bowiem Bucefałem lub Pegazem, ewentualnie dorożkarską szkapą. Dziecko, nawet współczesne (anno radio, kino, auto, kilo, foto i moto), nie obejdzie się bez bajki, złudy, wymysłu i czarodziejstwa. Biada niemądrym rodzicom, którzy by swe dzieci wychować chcieli rzeczowo, logicznie, realnie, „zgodnie z obecnym stanem wiedzy”, prostując ich fantastyczne o świecie i otaczających przedmiotach pojęcia! Pociecha wyrośnie na kretyna, na złego, tępego kretyna. Chłopiec, któremu by zaczęto tłumaczyć, że chociaż pędzi w szpagatowej uprzęży, to jednak nie jest koniem, choćby się dał przekonać, nigdy nie będzie szczęśliwy. Nawet posady dobrej nie dostanie. A już na pewno ani prochu nie wymyśli, ani Ziemi nie wstrzyma i nie ruszy Słońca, ani Pana Tadeusza nie napisze, ani wyżej wzmiankowanej wiedzy luminarzem nie będzie. Straszne to myśli: dziecko z tzw. zdrowym rozsądkiem i trzeźwym na świat patrzeniem. Maleństwo się rodzi, po pewnym czasie zaczyna mówić – i od razu, bez przygotowania, mówi nieprawdę. To znaczy, że fantastyka jest zjawiskiem przyrodzonym. Potem dopiero głupiejemy, my, smutni dorośli ludzie.
Dzieje literatury dziecięcej (dla dzieci przeznaczonej: czy istnieje taka książka?) na pewno by wykazały, że bajka - nieprawda, świat na opak, świat dziwów i dziwotworów, cudów, cudactw, zawsze była sednem i podstawą duchowego pokarmu małolatków, od asyryjskich milusińskich poczynając, a na naszych kończąc. Dzieci bzdurzą i - że tak powiem - chcą być bzdurzone. Potem im to przechodzi. Któremu nie przejdzie - zostaje poetą."
Znalazł się w nim także esej Tuwima wskazujący na wyjątkową kulturotwórczą i śmiechogenną funkcję absurdów, nonsensów, bredni, niedorzeczności, dyrdymałów, andronów, głupstw i innych wymysłów. Fragment afirmujący absurdalne dziecięce zabawy rozbawił mnie szczerze i genialnie usprawiedliwił zgoła baśniowe eksplikacje, na które pozwalam sobie niekiedy wobec moich ciekawskich pociech.
"Najfantastyczniejszy kult bredni panuje wśród dzieci. Jak wiadomo, są to istoty, które w ogóle prawdy i faktycznego stanu rzeczy nie uznają. Przyjdzie taki pędrak do drugiego i zaproponuje mu, żeby został koniem – proszę! Ten już rży i parska, wierzga i bryka, a tamten jest furmanem. Kawałek sznurka, który jeden drugiemu zarzucił na ramiona, wystarczy, żeby stworzyć smarkatego centaura (człekonia). Nikt mu nie wytłumaczy, gdy pędzi „zaprzężony”, że jest Jasiem lub Stasiem.
Jest bowiem Bucefałem lub Pegazem, ewentualnie dorożkarską szkapą. Dziecko, nawet współczesne (anno radio, kino, auto, kilo, foto i moto), nie obejdzie się bez bajki, złudy, wymysłu i czarodziejstwa. Biada niemądrym rodzicom, którzy by swe dzieci wychować chcieli rzeczowo, logicznie, realnie, „zgodnie z obecnym stanem wiedzy”, prostując ich fantastyczne o świecie i otaczających przedmiotach pojęcia! Pociecha wyrośnie na kretyna, na złego, tępego kretyna. Chłopiec, któremu by zaczęto tłumaczyć, że chociaż pędzi w szpagatowej uprzęży, to jednak nie jest koniem, choćby się dał przekonać, nigdy nie będzie szczęśliwy. Nawet posady dobrej nie dostanie. A już na pewno ani prochu nie wymyśli, ani Ziemi nie wstrzyma i nie ruszy Słońca, ani Pana Tadeusza nie napisze, ani wyżej wzmiankowanej wiedzy luminarzem nie będzie. Straszne to myśli: dziecko z tzw. zdrowym rozsądkiem i trzeźwym na świat patrzeniem. Maleństwo się rodzi, po pewnym czasie zaczyna mówić – i od razu, bez przygotowania, mówi nieprawdę. To znaczy, że fantastyka jest zjawiskiem przyrodzonym. Potem dopiero głupiejemy, my, smutni dorośli ludzie.
Dzieje literatury dziecięcej (dla dzieci przeznaczonej: czy istnieje taka książka?) na pewno by wykazały, że bajka - nieprawda, świat na opak, świat dziwów i dziwotworów, cudów, cudactw, zawsze była sednem i podstawą duchowego pokarmu małolatków, od asyryjskich milusińskich poczynając, a na naszych kończąc. Dzieci bzdurzą i - że tak powiem - chcą być bzdurzone. Potem im to przechodzi. Któremu nie przejdzie - zostaje poetą."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz