poniedziałek, 16 marca 2015

"Klucznik Gerwazy" Wilhelma Leopolskiego

Na przełomie lat 60-tych i 70-tych XIX wieku, Wilhelm Leopolski był wymieniany obok Jana Matejki i Artura Grottgera jako wielka nadzieja polskiego malarstwa. Krytycy prowadzili gorące spory, któremu z nich przyznać palmę pierwszeństwa w artystycznych zmaganiach. Sto pięćdziesiąt lat później pozycja Matejki i Grottgera jest niepodważalna, o Leopolskim zaś słyszeli tylko najbardziej zainteresowani. Co się stało?
Wydaje się, że lwowianin chcąc zadowolić wszystkich, zbyt wielu zawiódł, a swe grzechy odpokutowuje w artystycznym czyśćcu.
Kilka tygodni temu poszukując ilustracji do jednego z postów trafiłam na charakterny, zadziornie namalowany portret "Klucznika Gerwazego". Historia powstania tego obrazu świetnie pokazuje największe atuty Wilhelma Leopolskiego, a także przyczyny jego (oby chwilowego) zapomnienia.

Wilhelm Leopolski, Klucznik Gerwazy, 1874


Gerwazy  jako żywy :) ukazał się Leopolskiemu pod postacią pewnego lwowiaka w łaźni. Podekscytowany malarz pobiegł do zaprzyjaźnionego dziennikarza, krytyka sztuki, Józefa Rogosza, by od progu zwierzyć mu się z ogromnej chęci namalowania portretu jednego z mickiewiczowskich bohaterów, a zarazem poskarżyć na niemożność poświęcenia się tej pracy z powodów finansowych, które trapiły go nieustająco.

Rogosz cenił Leopolskiego i nieraz pochlebnie pisał o jego obrazach. Nie wahał się też długo, wysłuchał opowieści o mającym powstać arcydziele i zaproponował, że sam kupi pracę. Panowie ustalili cenę.
Artysta malował z natury. A że rzadko dotrzymywał obietnic, Rogosz systematycznie i z niemalejącym niepokojem śledził postępy. Wiele lat później wspominał:
"Głowę narysował kilkoma śmiałymi rzutami i szybko, jakby nim poruszała siła wewnętrzna, od jego woli całkiem niezależna, zaczął tworzyć wspaniałą kompozycję. >>Gerwazy<< występował coraz wyraziściej, jego oko nabierało energii, oblicze robiło się poważne, surowe i na wskroś szlachetne. Gdy głowa już była skończoną, Leopolski przystąpił do malowania żupana i pasa. I wtedy nietrudno było dostrzec, że człowiek ten walczył z trudnościami technicznymi i że to go w wysokim stopniu drażniło i zniechęcało. Prawie nigdy nie wiedział, jaki efekt wywoła ta, a jaki owa kombinacja farb, co chwila zaczynał malować z innego tonu, mimo widocznego wysiłku nie umiał utrzymać artystycznej równowagi między głową, żupanem a pasem. Zaczynał się niecierpliwić. Drżałem."

Zleceniodawca pewnie podzielił się swymi spostrzeżeniami z artystą. A ten niezwykle wrażliwy, ambitny, niestabilny emocjonalnie zareagował we właściwy sobie sposób. Gdy pewnego dnia Rogosz przyszedł sprawdzić postęp prac nad obrazem, zastał malarza nerwowo spacerującego po pracowni, a na podłodze pocięte nożem płótno. W odpowiedzi na wymówki Leopolski oświadczył, że bezzwłocznie zaczyna malować "Reformację". Obrażony dziennikarz wyszedł.
Nie była to ostatnia praca, którą dotknięty krytyką artysta gotowy był zniszczyć.

Pocięty obraz kupił Ludwik Marek i naprawił za własne pieniądze. Trzy lata później dzieło, nie bez nieco złośliwego oporu ze strony właściciela, zostało zaprezentowane na wystawie organizowanej przez Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych. Krytycy byli podzieleni. Jedni uważali, że obraz jest nieudolny, artysta nie zachował proporcji, wywołał efekt komiczny, wysilał się i "poronił" i takie tam pitu pitu. Inni zaś zachwycali się surową powagą postaci, która wzbudza sympatię i podziwiali "intuicję artysty nie pozostającą w tyle za inwencją poety", a także dostrzegali i komplementowali rembrandtowską umiejętność operowania światłem.

Zdecydowanie bliższe są mi opinie tych drugich. Czy można sobie wyobrazić lepiej oddany portret Gerwazego?

"Starzec wysoki, siwy, twarz miał czerstwą, zdrową,
Zmarszczkami pooraną, posępną, surową.
Dawniej pomiędzy szlachtą z wesołości słynął;
Ale od bitwy, w której dziedzic zamku zginął,

Gerwazy się odmienił i już od lat wielu
Ani był na kiermaszu, ani na weselu;
Odtąd jego dowcipnych żartów nie słyszano,
I uśmiechu na jego twarzy nie widziano.
Zawsze nosił Horeszków liberyją dawną;

Kurtę z połami żółtą, galonem oprawną,
Który dziś żółty, dawniej zapewne był złoty,
Wkoło szyte jedwabiem herbowe klejnoty,
Półkozice: i stąd też cała okolica
Półkozicem przezwała starego szlachcica.

(...) Klucznikiem siebie tytułował,

Iż ten urząd na zamku przed laty piastował.
I dotąd nosił wielki pęk kluczy za pasem,
Uwiązany na taśmie ze srebrnym kutasem,
Choć nie miał co otwierać, bo zamku podwoje
Stały otworem."

O obrazach Wilhelma Leopolskiego i samym artyście z pewnością jeszcze kiedyś napiszę na tym blogu. Kilka jego prac urzekło mnie i zaintrygowało.

Źródło: 
Katarzyna Rutkowska, Malarstwo Wilhelma Leopolskiego - POLECAM
cytat, Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz