Henryk Rzewuski w "Pamiątkach Soplicy" przytacza pewną anegdotę czy też może legendę, z czasów młodości przyszłego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Otóż wyobraźcie sobie, że ten władca, uchodzący ciągle, nie wiedzieć czemu, za wzór człowieka nowoczesnego i kulturalnego, rzucił się wycinać prastare drzewo w imię walki z przesądami i zabobonem.
A było ponoć tak.
Gdzieś w połowie XVIII stulecia do księcia biskupa Pocieja w Wilnie dotarły niepokojące wiadomości, jakoby w puszczy lud zbierał się potajemnie pod starym dębem, celem odprawiania pogańskich obrzędów i oddawania hołdów pogańskim bożkom. Już poprzednik księcia biskupa zaniepokojony pogłoskami nakazać miał zwalenie dębu, ale jakoś nikt ku temu się nie kwapił. Patrząc na okazałe drzewo, ludzie sądzili, że widać sam Bóg musiał je chronić, skoro przez tyle wieków rosło zdrowo. Co bardziej świadomi ludzkiej natury rozpuścili wnet pogłoskę, że ten, kto by odważył się podnieść rękę na pradawny dąb, umrze natychmiast, jakoby siebie ściął.
Niestety wieści o niezwykłym drzewie dotarły do ludzi oświeconych, których już wówczas w Polsce było niemało. Ci zdecydowali, że nakaz ścięcia dębu powinien być wykonany w ramach walki z ciemnotą i zacofaniem. Pewnego dnia, powróciwszy z europejskich wojaży, do Wilna zjechał ksiądz Adam Naruszewicz, a wraz z nim wielu dominikanów, bernardynów i innych zakonników oraz wielu panów i okolicznej szlachty. Wszyscy oni (z wyjątkiem biskupa Pocieja, który był wymówił się podagrą) udali się do puszczy, gdzie wokół wspaniałego dębu znajdowała się już ludność spędzona z okolicznych wsi. Patrzyli na piękno i majestat rozłożystego drzewa i nikt nie miał odwagi uderzyć siekierą w jego gigantyczny pień. Przedstawiciele duchowieństwa zachęcali szlachtę, ta wymawiała się grzecznością, siekierę oddając magnatom, a przedstawiciel tych ostatnich skromnie ustępował miejsca kapłanom. I kiedy już wydawało się, że dąb przetrwa tę wycieczkę bez szwanku, spośród zebranych wyrwał się "jeden pan młodziuchny, po zagranicznemu odziany, ale dziwnej urody, podobniejszy do anioła niż do człowieka, widząc te korowody, porwał topór i śmiało nim po dębie raz, drugi i trzeci zaciął". Zachęcona hołota zaraz do młodzieńca się przyłączyła i z tysiącletniego dęby drzazgi zostały.
Tym młodzianem walczącym z zabobonem, aż wióry leciały, był Stanisław wtedy jeszcze Antoni Poniatowski.
Leon Wyczółkowski, Dęby rogalińskie, 1925 |
A było ponoć tak.
Gdzieś w połowie XVIII stulecia do księcia biskupa Pocieja w Wilnie dotarły niepokojące wiadomości, jakoby w puszczy lud zbierał się potajemnie pod starym dębem, celem odprawiania pogańskich obrzędów i oddawania hołdów pogańskim bożkom. Już poprzednik księcia biskupa zaniepokojony pogłoskami nakazać miał zwalenie dębu, ale jakoś nikt ku temu się nie kwapił. Patrząc na okazałe drzewo, ludzie sądzili, że widać sam Bóg musiał je chronić, skoro przez tyle wieków rosło zdrowo. Co bardziej świadomi ludzkiej natury rozpuścili wnet pogłoskę, że ten, kto by odważył się podnieść rękę na pradawny dąb, umrze natychmiast, jakoby siebie ściął.
Niestety wieści o niezwykłym drzewie dotarły do ludzi oświeconych, których już wówczas w Polsce było niemało. Ci zdecydowali, że nakaz ścięcia dębu powinien być wykonany w ramach walki z ciemnotą i zacofaniem. Pewnego dnia, powróciwszy z europejskich wojaży, do Wilna zjechał ksiądz Adam Naruszewicz, a wraz z nim wielu dominikanów, bernardynów i innych zakonników oraz wielu panów i okolicznej szlachty. Wszyscy oni (z wyjątkiem biskupa Pocieja, który był wymówił się podagrą) udali się do puszczy, gdzie wokół wspaniałego dębu znajdowała się już ludność spędzona z okolicznych wsi. Patrzyli na piękno i majestat rozłożystego drzewa i nikt nie miał odwagi uderzyć siekierą w jego gigantyczny pień. Przedstawiciele duchowieństwa zachęcali szlachtę, ta wymawiała się grzecznością, siekierę oddając magnatom, a przedstawiciel tych ostatnich skromnie ustępował miejsca kapłanom. I kiedy już wydawało się, że dąb przetrwa tę wycieczkę bez szwanku, spośród zebranych wyrwał się "jeden pan młodziuchny, po zagranicznemu odziany, ale dziwnej urody, podobniejszy do anioła niż do człowieka, widząc te korowody, porwał topór i śmiało nim po dębie raz, drugi i trzeci zaciął". Zachęcona hołota zaraz do młodzieńca się przyłączyła i z tysiącletniego dęby drzazgi zostały.
Tym młodzianem walczącym z zabobonem, aż wióry leciały, był Stanisław wtedy jeszcze Antoni Poniatowski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz