Pojęcia nie mam, dlaczego w minionym roku miłościwie nam panujący zdecydowali się szczególnie promować postać i dzieła Stefana Żeromskiego, ale wiedziona ich entuzjazmem dla pisarza i "Przedwiośnia", zdecydowałam się siegnąć po "Popioły"😉. I zaprawdę powiadam Wam, że warto przeczytać książkę, mimo że jest śmiertelnie nudna.
Kiedy prezydent po raz kolejny 11.11 odśpiewał cztery zwrotki pieśni narodowej o marszu z ziemi włoskiej, o tym, że Bonaparte dał nam przykład, jak zwyciężać mamy i co odbierzemy szablą, by następnie patetycznym głosem nazywać Żeromskiego "sumieniem narodu" i przyznać mu pośmiertnie order, ja jednym okiem poglądałam nań ( na prezydenta) w telewizji, drugim zaś zagłębiałam się w lekturę. Oczyma księcia Gintułta widziałam, jak to dzielnie polskie Legiony pod dowództwem Henryka Dąbrowskiego radziły sobie w ziemi włoskiej, jak oddział prowadzony przez Józefa Sułkowskigo zdobywszy Wenecję, łupił miasto z zapałem. Powołując się na francuskie rozkazy, Polacy nie zawahali się ściągnąć z postumentów przed Bazyliką świętego Marka słynnych Rumaków Lizypa, by następnie wraz z innymi skarbami Wenecji przekazać je cesarzowi.
Urzekła mnie zapisana na kartach powieści anegdota dotycząca relacji pomiędzy Napoleonem a jego najulubieńszym adiutantem, wspomnianym Sułkowskim. Otóż cesarz pytany przez przyjaciół Polaka, czemu patrząc na jego nadzwyczajne wojenne dokonania i wieloktronie okazując mu pełne zaufanie, pozostawił go w tym samym co przed wojną stopniu kapitana-adiutanta, miał odpowiedzieć: "Dlatego nie awansowałem Sułkowskiego ze stopnia kapitana, że od pierwszego dnia pod Mantuą na przemieściu San-Giorgio, kiedym go poznał, uważałem go za godnego jedynego awansu, to jest awansu na stopień naczelnego wodza."
A z anegdoty tej płynie nauka dla wszystkich nadgorliwców. Uważajcie byście się nadmiernie nie zasłużyli.
Canaletto i Capriccio, Konie na placu św. Marka, 1743 |
Kiedy prezydent po raz kolejny 11.11 odśpiewał cztery zwrotki pieśni narodowej o marszu z ziemi włoskiej, o tym, że Bonaparte dał nam przykład, jak zwyciężać mamy i co odbierzemy szablą, by następnie patetycznym głosem nazywać Żeromskiego "sumieniem narodu" i przyznać mu pośmiertnie order, ja jednym okiem poglądałam nań ( na prezydenta) w telewizji, drugim zaś zagłębiałam się w lekturę. Oczyma księcia Gintułta widziałam, jak to dzielnie polskie Legiony pod dowództwem Henryka Dąbrowskiego radziły sobie w ziemi włoskiej, jak oddział prowadzony przez Józefa Sułkowskigo zdobywszy Wenecję, łupił miasto z zapałem. Powołując się na francuskie rozkazy, Polacy nie zawahali się ściągnąć z postumentów przed Bazyliką świętego Marka słynnych Rumaków Lizypa, by następnie wraz z innymi skarbami Wenecji przekazać je cesarzowi.
Antoni Brodowski, Portret Józefa Sułkowskiego |
Urzekła mnie zapisana na kartach powieści anegdota dotycząca relacji pomiędzy Napoleonem a jego najulubieńszym adiutantem, wspomnianym Sułkowskim. Otóż cesarz pytany przez przyjaciół Polaka, czemu patrząc na jego nadzwyczajne wojenne dokonania i wieloktronie okazując mu pełne zaufanie, pozostawił go w tym samym co przed wojną stopniu kapitana-adiutanta, miał odpowiedzieć: "Dlatego nie awansowałem Sułkowskiego ze stopnia kapitana, że od pierwszego dnia pod Mantuą na przemieściu San-Giorgio, kiedym go poznał, uważałem go za godnego jedynego awansu, to jest awansu na stopień naczelnego wodza."
A z anegdoty tej płynie nauka dla wszystkich nadgorliwców. Uważajcie byście się nadmiernie nie zasłużyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz