Po książki Gilberta Keitha Chestertona sięgnęłam za sprawą Umberta Eco. Przypadkowo trafiłam na artykuł "God isn't big enough for some people" zamieszczony w "The Telegraph", w którym Eco odwoływał się do myśli Anglika. Sentencja z Chestertona otwiera także stronę internetową autora "Imienia Róży", a odwołania nie wprost pojawiają się w wielu tekstach. Jedna z powieści Umberto Eco swe powstanie zawdzięcza chestertonowskim inspiracjom. Mówiąc krótko widać fascynację, choć poglądy obu pisarzy nie są sobie bliskie.
Nie jest łatwo napisać coś mądrego o wybitnych książkach. Mam świadomość, że cokolwiek bym nie napisała, wypadnie to blado w porównaniu z dziełem Chestertona, spłyci jego myśli i nie odda uroku stylu. Książki te bowiem nie potrzebują żadnych objaśniaczy, interpretatorów, pośredników. Z drugiej strony nie są tak popularne, jak na to zasługują. Chestertona promuje Umberto Eco, choć się z nim nie zgadza w kluczowych kwestiach. Ja odniosłam wrażenie, że żyjący sto lat temu Anglik znał moje współczesne XXI-wieczne poglądy, lęki i obawy i odpowiedział na nie wskazując sposób pokonania trudności i rozwiązania problemów, choć nie twierdził, że można to osiągnąć lekko i przyjemnie. Mam więc o kilka powodów więcej niż Eco, by do czytania książek Chestertona zachęcać.
"Najmądrzejszą rzeczą na świecie jest krzyczeć zanim się zostanie rannym. Nie ma po co krzyczeć, będąc już rannym - zwłaszcza śmiertelnie . " - tak zaczyna się pierwszy esej. Chesterton nie krzyczy jednak, a w sposób spokojny i wyważony podejmuje polemikę z tymi, którzy uważają, że prawo do życia powinno być uzależnione od ekonomii i potencjalnej produktywności człowieka. Dyskusja o tym, czy biedni mają prawo mieć dzieci, na ile dzieci można im pozwolić, kiedy i na jakich warunkach, nie jest dyskusją wywołaną w naszych czasach, a toczy się od wieków. Reproduktywność niewolników zajmowała umysły obywateli już w starożytności. Zamożni starali się bowiem pomnażać swe aktywa, tak by nigdy nie zabrakło rąk do pracy, wyłącznie sprawnych rąk. To oni decydowali. Kto decydował w czasach Chestertona?
"Mógłbym zapełnić tę książkę przykładami przykładami podświadomego założenia, że życie i płciowość muszą kierować się prawami biznesu czy też industrializmu, a nie vice versa; przykładów takich dostarczają wszystkie czasopisma, powieści i gazety. Żeby ograniczyć się tylko do typowych, sięgnę po mniej lub bardziej eugeniczny tekst z leżącej przede mną gazety, która wciąż mieni się organem demokratycznej rewolty. Do tejże gazety pisze czytelnik i stwierdza, że nigdy nie powstrzymamy rozprzestrzeniania się skrajnego ubóstwa, dopóki klasy niższe nie nauczą się metod, za pomocą których klasy wyższe zapobiegają prokreacji. Autor kończy list potwornym żartem, podpisując się jako Pełen nadziei. Cóż z pewnością jest wiele metod, za pomocą której klasy wyższe zapobiegają prokreacji, jedną z nich zwykło się nazywać "przyjaźnią platoniczną", dopóki sądy karne nie wymyśliły innego określenia. Nie przypuszczam, by o to chodziło pełnemu nadziei dżentelmenowi, ale dla niektórych z nas aborcja, o którą mu chodzi jest równie obrzydliwa. Nie to jest jednak dziwne. Dziwne jest to, że żywiący nadzieję kończy następująco: Kiedy ludzie mają duże rodziny i małe zarobki, pojawia się nie tylko wysoka śmiertelność dzieci, ale często nawet, te które przeżywają, są osłabione, bo przez jakiś czas musiały się dzielić dochodem rodzinnym z tymi, które wcześniej zmarły. Byłoby mniej nieszczęść, gdyby nie było niechcianych dzieci. Jak widać po cichu zakłada on, że niskie płace i dzielenie się nimi są jak dzień i noc nieodłącznymi elementami ludzkiego życia. W porównaniu z nimi małżeństwo i rodzicielstwo to zbytki, w które można ingerować, tak by odpowiadały rynkowi płac. Istnieją niechciane dzieci, ale niechciane przez kogo? Ten człowiek nie ma nawet na myśli, że nie chcą ich rodzice. Ma na myśli to, że pracodawcy nie chcą godziwie płacić rodzicom."
Kto decyduje dzisiaj?
Nie sądzę, by były to te dobiegające czterdziestki bezdzietne kobiety, które po kilkunastu latach pracy zawodowej właśnie kończą spłacanie kredytu za mieszkanko w mrówkowcu, albo od kilku lat czekają na podpisanie stałej umowy o pracę w kolejnej firmie, gdzie próbują ratować tę znaną z legend karierę. A jak już ten kredyt spłacą i tę karierę zrobią, to wreszcie będą mogły urodzić wymarzonego potomka lub potomkę (te super nowoczesne). Nie sądzę, by były to menadżerki pracujące po kilkanaście godzin na dobę, do siódmego miesiąca ciąży ukrywające przed pracodawcą, że oczekują dziecka ze strachu przed wymówkami i późniejszymi konsekwencjami swej "nieodpowiedzialności". W skrajnym przypadku, który miałam okazję obserwować, młoda kobieta, po tym jak wyszła za mąż, paradowała z plastrem antykoncepcyjnym na ramieniu i w ten sposób przekonywała szefową, że nie planuje dziecka w najbliższym czasie. Nie piszę Moi Drodzy o tych, którzy uważani są za biedotę, ale o młodych, zmotywowanych profesjonalistkach z dużych miast i międzynarodowych korporacji, o kobietach sukcesu, ludziach dorosłych i wolnych, teoretycznie.
W swym wywodzie Chesterton wspomina o wielkim cywilizacyjnym osiągnięciu jakim jest opieka społeczna. Urzędniczy twór, na który wszyscy zmuszeni byli oddawać część swoich zarobków, a nikt nic nie otrzymywał. Kiedy biedni, ciężko pracujący rodzice nie byli w stanie wyżywić swoich dzieci, nie posyłano im pożywienia, przysyłano inspektora, którego zadaniem było ukaranie rodziców i odebranie im dzieci.
Mam wrażenie, że całkiem niedawno media informowały o podobnych przypadkach w Polsce?
Pisarz przewidywał za Hillarem Bellocem, że ostatecznie doprowadzi to do państwa niewolniczego, w którym odpowiedni inspektor decydował będzie o najbardziej intymnych aspektach ludzkiego życia i dopilnuje, by pracownicy realizowali "ekonomiczny i produktywny dla pracodawców" model życia rodzinnego i wychowywania dzieci, i bezwzględnie będzie go egzekwował, uniemożliwiając "nieodpowiedzialnym" posiadania większej (lub mniejszej) liczby dzieci niż wymaga tego rynek pracy. Wszystko dla ich dobra.
Przy okazji, ujęła mnie nowoczesnością przekazu sarkastyczna uwaga Chestertona: "..można by stwierdzić, że handlarze niewolników zabierali Murzynów z ich zaściankowych, prymitywnych afrykańskich wiosek i zapewniali im luksusy zamorskich podróży tak korzystnych dla zdrowia." Uważam, że idealnie oddaje także klimat argumentacji, którą posługują się ludzie skłonni rozszerzać uprawnienia urzędników gotowych w każdej chwili skontrolować dom rodzinny i ukarać rodziców, którzy pracując od świtu do nocy, nie zdążyli mieszkania posprzątać, a dzieci zabrać na wszelki wypadek i potem umieścić je w jakiejś placówce, gdzie otrzymają zatwierdzony wikt, opierunek i regulamin (co jako żywo przypomina... więzienie) i gdzie będą mogły nabrać nawyków pożądanych oraz dowiedzieć się, że nie wszyscy powinni mieć dzieci i nie wszyscy mają prawo sami wychowywać swoje dzieci. Pojawiają się nawet, na razie nieśmiałe, pomysły, by dzieci mogli mieć tylko ci, którzy zdadzą odpowiednie egzaminy.
Uważacie, że nie ma takiego niebezpieczeństwa? W książce Chestertona znajdziecie wiele przykładów na to, że to co wydawało się 100 lat temu niemożliwe, obrzydliwe albo godzące w wolność i godność, dzisiaj jest akceptowane, choć akceptacja została brutalnie wymuszona na ludziach przyzwoitych.
Post mi wyszedł trochę poważny, bo poważna jest tematyka, którą podejmował angielski autor. On sam był mistrzem paradoksu i groteski. Pisał lekko, błyskotliwie, z poczuciem humoru. Przykuwał uwagę czytelnika na długo nawet do najtrudniejszych treści.
Nie jest łatwo napisać coś mądrego o wybitnych książkach. Mam świadomość, że cokolwiek bym nie napisała, wypadnie to blado w porównaniu z dziełem Chestertona, spłyci jego myśli i nie odda uroku stylu. Książki te bowiem nie potrzebują żadnych objaśniaczy, interpretatorów, pośredników. Z drugiej strony nie są tak popularne, jak na to zasługują. Chestertona promuje Umberto Eco, choć się z nim nie zgadza w kluczowych kwestiach. Ja odniosłam wrażenie, że żyjący sto lat temu Anglik znał moje współczesne XXI-wieczne poglądy, lęki i obawy i odpowiedział na nie wskazując sposób pokonania trudności i rozwiązania problemów, choć nie twierdził, że można to osiągnąć lekko i przyjemnie. Mam więc o kilka powodów więcej niż Eco, by do czytania książek Chestertona zachęcać.
"Najmądrzejszą rzeczą na świecie jest krzyczeć zanim się zostanie rannym. Nie ma po co krzyczeć, będąc już rannym - zwłaszcza śmiertelnie . " - tak zaczyna się pierwszy esej. Chesterton nie krzyczy jednak, a w sposób spokojny i wyważony podejmuje polemikę z tymi, którzy uważają, że prawo do życia powinno być uzależnione od ekonomii i potencjalnej produktywności człowieka. Dyskusja o tym, czy biedni mają prawo mieć dzieci, na ile dzieci można im pozwolić, kiedy i na jakich warunkach, nie jest dyskusją wywołaną w naszych czasach, a toczy się od wieków. Reproduktywność niewolników zajmowała umysły obywateli już w starożytności. Zamożni starali się bowiem pomnażać swe aktywa, tak by nigdy nie zabrakło rąk do pracy, wyłącznie sprawnych rąk. To oni decydowali. Kto decydował w czasach Chestertona?
"Mógłbym zapełnić tę książkę przykładami przykładami podświadomego założenia, że życie i płciowość muszą kierować się prawami biznesu czy też industrializmu, a nie vice versa; przykładów takich dostarczają wszystkie czasopisma, powieści i gazety. Żeby ograniczyć się tylko do typowych, sięgnę po mniej lub bardziej eugeniczny tekst z leżącej przede mną gazety, która wciąż mieni się organem demokratycznej rewolty. Do tejże gazety pisze czytelnik i stwierdza, że nigdy nie powstrzymamy rozprzestrzeniania się skrajnego ubóstwa, dopóki klasy niższe nie nauczą się metod, za pomocą których klasy wyższe zapobiegają prokreacji. Autor kończy list potwornym żartem, podpisując się jako Pełen nadziei. Cóż z pewnością jest wiele metod, za pomocą której klasy wyższe zapobiegają prokreacji, jedną z nich zwykło się nazywać "przyjaźnią platoniczną", dopóki sądy karne nie wymyśliły innego określenia. Nie przypuszczam, by o to chodziło pełnemu nadziei dżentelmenowi, ale dla niektórych z nas aborcja, o którą mu chodzi jest równie obrzydliwa. Nie to jest jednak dziwne. Dziwne jest to, że żywiący nadzieję kończy następująco: Kiedy ludzie mają duże rodziny i małe zarobki, pojawia się nie tylko wysoka śmiertelność dzieci, ale często nawet, te które przeżywają, są osłabione, bo przez jakiś czas musiały się dzielić dochodem rodzinnym z tymi, które wcześniej zmarły. Byłoby mniej nieszczęść, gdyby nie było niechcianych dzieci. Jak widać po cichu zakłada on, że niskie płace i dzielenie się nimi są jak dzień i noc nieodłącznymi elementami ludzkiego życia. W porównaniu z nimi małżeństwo i rodzicielstwo to zbytki, w które można ingerować, tak by odpowiadały rynkowi płac. Istnieją niechciane dzieci, ale niechciane przez kogo? Ten człowiek nie ma nawet na myśli, że nie chcą ich rodzice. Ma na myśli to, że pracodawcy nie chcą godziwie płacić rodzicom."
Kto decyduje dzisiaj?
Nie sądzę, by były to te dobiegające czterdziestki bezdzietne kobiety, które po kilkunastu latach pracy zawodowej właśnie kończą spłacanie kredytu za mieszkanko w mrówkowcu, albo od kilku lat czekają na podpisanie stałej umowy o pracę w kolejnej firmie, gdzie próbują ratować tę znaną z legend karierę. A jak już ten kredyt spłacą i tę karierę zrobią, to wreszcie będą mogły urodzić wymarzonego potomka lub potomkę (te super nowoczesne). Nie sądzę, by były to menadżerki pracujące po kilkanaście godzin na dobę, do siódmego miesiąca ciąży ukrywające przed pracodawcą, że oczekują dziecka ze strachu przed wymówkami i późniejszymi konsekwencjami swej "nieodpowiedzialności". W skrajnym przypadku, który miałam okazję obserwować, młoda kobieta, po tym jak wyszła za mąż, paradowała z plastrem antykoncepcyjnym na ramieniu i w ten sposób przekonywała szefową, że nie planuje dziecka w najbliższym czasie. Nie piszę Moi Drodzy o tych, którzy uważani są za biedotę, ale o młodych, zmotywowanych profesjonalistkach z dużych miast i międzynarodowych korporacji, o kobietach sukcesu, ludziach dorosłych i wolnych, teoretycznie.
Pracująca dziewczyna, 1915 Coś się zmieniło przez te 100 lat? |
W swym wywodzie Chesterton wspomina o wielkim cywilizacyjnym osiągnięciu jakim jest opieka społeczna. Urzędniczy twór, na który wszyscy zmuszeni byli oddawać część swoich zarobków, a nikt nic nie otrzymywał. Kiedy biedni, ciężko pracujący rodzice nie byli w stanie wyżywić swoich dzieci, nie posyłano im pożywienia, przysyłano inspektora, którego zadaniem było ukaranie rodziców i odebranie im dzieci.
Mam wrażenie, że całkiem niedawno media informowały o podobnych przypadkach w Polsce?
Pisarz przewidywał za Hillarem Bellocem, że ostatecznie doprowadzi to do państwa niewolniczego, w którym odpowiedni inspektor decydował będzie o najbardziej intymnych aspektach ludzkiego życia i dopilnuje, by pracownicy realizowali "ekonomiczny i produktywny dla pracodawców" model życia rodzinnego i wychowywania dzieci, i bezwzględnie będzie go egzekwował, uniemożliwiając "nieodpowiedzialnym" posiadania większej (lub mniejszej) liczby dzieci niż wymaga tego rynek pracy. Wszystko dla ich dobra.
Przy okazji, ujęła mnie nowoczesnością przekazu sarkastyczna uwaga Chestertona: "..można by stwierdzić, że handlarze niewolników zabierali Murzynów z ich zaściankowych, prymitywnych afrykańskich wiosek i zapewniali im luksusy zamorskich podróży tak korzystnych dla zdrowia." Uważam, że idealnie oddaje także klimat argumentacji, którą posługują się ludzie skłonni rozszerzać uprawnienia urzędników gotowych w każdej chwili skontrolować dom rodzinny i ukarać rodziców, którzy pracując od świtu do nocy, nie zdążyli mieszkania posprzątać, a dzieci zabrać na wszelki wypadek i potem umieścić je w jakiejś placówce, gdzie otrzymają zatwierdzony wikt, opierunek i regulamin (co jako żywo przypomina... więzienie) i gdzie będą mogły nabrać nawyków pożądanych oraz dowiedzieć się, że nie wszyscy powinni mieć dzieci i nie wszyscy mają prawo sami wychowywać swoje dzieci. Pojawiają się nawet, na razie nieśmiałe, pomysły, by dzieci mogli mieć tylko ci, którzy zdadzą odpowiednie egzaminy.
Uważacie, że nie ma takiego niebezpieczeństwa? W książce Chestertona znajdziecie wiele przykładów na to, że to co wydawało się 100 lat temu niemożliwe, obrzydliwe albo godzące w wolność i godność, dzisiaj jest akceptowane, choć akceptacja została brutalnie wymuszona na ludziach przyzwoitych.
Post mi wyszedł trochę poważny, bo poważna jest tematyka, którą podejmował angielski autor. On sam był mistrzem paradoksu i groteski. Pisał lekko, błyskotliwie, z poczuciem humoru. Przykuwał uwagę czytelnika na długo nawet do najtrudniejszych treści.
karykatura G.K.Chestertona, źródło: chestertonandfriends.blogspot.com |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz