Leopold Gottlieb, Portret doktora Bernarda Kupczyka, 1907 |
Właściwie to nie przepadam za portretami szczególnie tzw. zwykłych ludzi. Nawet wizerunki wybitnych i super ważnych nudzą mnie i na ogół nie przyciągają uwagi. Z "Portretem doktora Bernarda Kupczyka" jest jednak inaczej. Dzieło wystawiano przez kilka tygodni w Muzeum Narodowym w Warszawie w ramach wystawy poświęconej Oldze Boznańskiej, jako kontekst. Odkąd je zobaczyłam, o doktorze K nie potrafię zapomnieć. Mam bowiem zgoła irracjonalne przeczucie, że portret skrywa jakąś tajemnicę.
Leopold Gottlieb odebrał postaci centralne miejsce na obrazie. Przesunął ją mocno w prawą stronę. Odbiorca widzi siedzącego młodego mężczyznę, o smukłej elgrecowskiej twarzy i włosach czarnych jak heban. Czarne jak węgiel oczy spoglądają w dół. Mężczyzna skrzyżował ręce. Fragment lewego ramienia i prawej dłoni znajduje się poza kadrem. Bernard Kupczyk na obrazie Gottlieba jest niewymuszenie elegancki. Nosi świetnie skrojony brązowo-szary trzyczęściowy garnitur i śnieżnobiałą mocno wykrochmaloną koszulę z wysokim, sztywnym kołnierzykiem. Idealnym dopełnieniem stroju jest idealnie zawiązany krawat w kolorze purpury złamanej niebieskością. Postać ma wiele z dandysa. Wydaje się zamyślona, melancholijna.
Warto zwrócić uwagę na tło, na którym malarz umieścił swojego bohatera. Po prawej stronie, uznawanej na ogół za rajską, tą dla sprawiedliwych, jest ono krystaliczne, przejrzyste, pełne światła, sterylne. Na ławie, na której siedzi doktor postawiony został szklany wazon, a w nim dwa fioletowe irysy. Głowa i lewe ramię lekarza umieszczone są na tle brązowej kotary. Odbiorca ogląda więc głównie jasną stronę przedstawionego na portrecie człowieka, ciemna strona zajmuje znacznie mniej miejsca, choć większa część sylwetki właśnie na jej tle została pokazana.
Niewiele udało mi się dowiedzieć o Bernardzie Kupczyku. Był znanym krakowskim lekarzem, specjalistą w zakresie neurologii i psychiatrii. Prowadził dobrze prosperujące sanatorium psychiatryczne. Udzielał się towarzysko, wspierał artystów, angażował się społecznie i w działalność dobroczynną. Żonaty. Dostępne informacje pozwalają widzieć w nim człowieka nieskazitelnego, krystalicznego, w pełni zasługującego na portret ze świetlistym tłem i irysami będącymi symbolem m.in. licznych cnót, ale i cierpienia.
Czy postać mężczyzny umieszczona została na styku światła i ciemności ze względu na jego profesję?
Czy prawa ręką sięgająca gdzieś w lewą stronę jest symboliczną informacją o tym, że potrafi on wyrwać coś z metaforycznego piekła i przenieść niekoniecznie metaforycznie na stronę dobra?
Niepokoi trochę jeden z kwiatów, lekko zwiędnięty, pochylony. Czy po prostu wskazuje kierunek w jakim cnoty powinny być wykorzystane, czy też sugeruje wypalenie, rodzaj zużycia. A może chodzi o zupełnie inny rodzaj dwoistości?
Źródła:
Jerzy Purchała, Matecznik Polski. Pozaekonomiczne czynniki rozwoju Krakowa
Stanisław Wyspiański, Listy
Artur Tanikowski, Wizerunki człowieczeństwa i rytuały powszedniości. Leopold Gottlieb i jego dzieło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz