sobota, 8 listopada 2014

W krainie czarów

Lancelot na wozie, The Rochefoucauld Grail, XIV w. 

"Nagle tuż obok niej przebiegł Biały Królik o różowych ślepkach. (..) Alicja zerwała się na równe nogi. Przyszło jej bowiem na myśl, że nigdy przedtem nie widziała królika w kamizelce ani królika z zegarkiem. Płonąc z ciekawości pobiegła na przełaj przez pole za Białym Królikiem i zdążyła jeszcze spostrzec, że znikł w sporej norze pod żywopłotem. Wczołgała się więc za nim do króliczej nory nie myśląc o tym, jak się później stamtąd wydostanie. Nora była początkowo prosta niby tunel, po czym skręcała w dół tak nagle, że Alicja nie mogła już się zatrzymać i runęła w otwór przypominający wylot głębokiej studni."
(Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów, tłum. Antoni Marianowicz)


Przytrafiła mi się dokładnie taka historia. Pewnej niedzieli, tuż przed jesiennym przesileniem serfowałam sobie po szerokich przestworzach Internetu, kiedy moją uwagę przykuł pewien tekst na temat, o którym nie miałam pojęcia. Wypowiedź była krótka, ale napisana brawurowo. Zdradzała absolutną maestrię autora w posługiwaniu się polszczyzną, ogromną erudycję, życzliwe dla świata i ludzi poczucie humoru i upodobanie do cytowania i przytoczeń. Przez chwilę podziwiałam zręczne przywołanie Białego Królika w jednej z metafor, a potem "płonąc z ciekawości" zaczęłam przeszukiwać Internet w celu znalezienia polskiego powieściopisarza (rozmach, z jakim skonstruowane były zdania w tekście sugerował duże formy epickie) o wspomnianych wyżej cechach.
Google wskazał Andrzeja Sapkowskiego.

Fantastyka zawsze wydawała mi się zabawą typowo męską, pisaną przez mężczyzn i dla mężczyzn. Sięgnęłam więc bezpiecznie po "Narrenturm", powieść historyczną z elementami fantasy. Wybrałam wersję audio (słuchowisko), jak się okazało genialnie przeczytaną.



"Koniec świata w Roku Pańskim 1420 nie nastąpił. Choć wiele wskazywało na to, że nastąpi. 
Nie sprawdziły się mroczne proroctwa chiliastów, przepowiadających nadejście Końca dość precyzyjnie – na rok mianowicie 1420, miesiąc luty, poniedziałek po świętej Scholastyce. Ale cóż – minął poniedziałek, przyszedł wtorek, a po nim środa – i nic. Nie nastały Dni Kary i Pomsty, poprzedzające nadejście Królestwa Bożego. Nie został, choć skończyło się lat tysiąc, z więzienia swego uwolniony szatan i nie wyszedł, by omamić narody z czterech narożników Ziemi. Nie zginęli wszyscy grzesznicy świata i przeciwnicy Boga od miecza, ognia, głodu, gradu, od kłów bestii, od żądeł skorpionów i jadu węży. Próżno oczekiwali wierni nadejścia Mesjasza na górach Tabor, Baranek, Oreb, Sion i Oliwnej, nadaremnie oczekiwało powtórnego przyjścia Chrystusa quinque civitates,przepowiedziane w Izajaszowym proroctwie pięć miast wybranych, za które uznano Pilzno, Klatovy, Louny, Siany i Zatec. Koniec świata nie nastąpił. Świat nie zginął i nie spłonął. Przynajmniej nie cały."

I nie mogłam się już zatrzymać.

Rzecz rozgrywa się na Dolnym Śląsku w czasie wojen husyckich. Główny bohater, dwudziestotrzyletni Reinmar z Bielawy zwany Reynewanem, szlachcic, medyk, zielarz i początkujący bardziej czarodziej niż czarownik  za sprawą kilku świętych Pańskich wpada najpierw w ramiona temperamentnej słomianej wdówki (najbardziej perwersyjna a zarazem najdowcipniejsza scena miłosna w literaturze polskiej, ever!!!), a chwilę potem w straszliwe tarapaty (miejscami wieje istnie gotycką grozą). Im bardziej chce się z nich wykaraskać, tym bardziej się pogrąża. Jest przystojny, błyskotliwie inteligentny, rycerski do przesady i na tyle szalony, by zawrócić w głowie każdej napotkanej na kartach powieści kobiecie i każdej czytelniczce. 


Innym męskim postaciom pisarz także nie oszczędził przymiotów ciała i ducha zarówno tych powszechnie uznawanych za pozytywne jak i wad, śmiesznostek, słabości, przywar doskonale uzasadniających wątpliwą reputację większości z nich.

Wśród bohaterów drugoplanowych szczególnie zaintrygował mnie inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską, Grzegorz Hejncze, postać historyczna, którą autor przesunął nieco w czasie na potrzeby powieści. Hejnczego charakteryzuje umysł otwarty i przenikliwy, trzeźwa ocena sytuacji, opanowanie i pokora. Mówiąc krótko, jest godnym przeciwnikiem dla czarnych charakterów i mrocznych postaci powieści. Bardzo jestem ciekawa, jak ta postać zostanie poprowadzona w kolejnych tomach "Trylogii husyckiej" i trochę żałuję, że wątek z inkwizytorem nie został bardziej rozbudowany w "Narrenturm".

Powieściowe kobiety potraktowane zostały przez pisarza z sienkiewiczowską rycerskością. Starsze są po prostu charakterne, mądre i życzliwe. Młode zaś inteligentne, rezolutne, temperamentne i piękne. Wszystkie z wyjątkiem jednej, która jest brzydka. Ta brzydka przedstawiona jednak została z taką wrażliwością, z taką tkliwością i delikatnością, że bezsprzecznie jest to najpiękniejszy opis brzyduli, jaki czytałam.

Wielbicieli Sienkiewicza pamiętających, że edukacyjne osiągnięcia takiego Zbyszka z Bogdańca ograniczały się do powtarzanych z kościele dwóch słów "Pater noster",  może nieco zaszokować intelektualna i literacka ogłada bohaterów "Narrenturm". Ci ze swadą przytaczają historyczne plotki, wymieniają historiozoficzne uwagi, przywołują słynne rycerskie romanse, nazwiska ich autorów, dyskutują o różnicach w postrzeganiu zawiłości teologicznych dogmatów przez różne heretyckie grupy i przywołują egzotycznie brzmiące imiona właściwych świętych we właściwych momentach życiowych, wreszcie cytują, cytują, cytują zarówno najsłynniejsze księgi średniowiecznej Europy, jak i te, które znane są tylko najbardziej wnikliwym badaczom średniowiecza i historykom nauki, a wszystko z wyjątkową lekkością, poczuciem humoru, czarująco.

Akcja powieści toczy się wartko, a kolejne wydarzenia maksymalnie angażują czytelnika wywołując całą gamę emocji, od szczerej radości po ciarki na plecach. Narrator nie ukrywa jednak dystansu do przedstawianych zdarzeń, przeciwnie podkreśla go formułując, podobnie jak bohaterowie, wypowiedzi potoczyste, zdania wielokrotnie złożone, najeżone nawiązaniami, cytatami, peryfrazami, aluzjami, dygresjami. Odczytanie ich wymaga dużych kompetencji i wprawy. Tempo jest obłędne (zwłaszcza, kiedy się słucha). Trudno niekiedy nadążyć i mówiąc szczerze, często nie nadążałam.
Oczywiście można je sobie darować i delektować się tym, co podane jest wprost. Przyjemność jest ogromna. Odnalezienie kontekstu, zidentyfikowanie cytatu, odwołania, ukrytego żartu itd. zwiększa ją jednak wielokrotnie i daje niebywałą satysfakcję, frajdę. Sądzę, że śmiało można je porównać do powieściowego szalonego lotu na ławie i sabatowej imprezy bez żadnych średniowiecznych ograniczeń.

Kilkakrotnie w powieści przywoływana jest "Boska Komedia" Dantego. Gdyby nie "Biały Królik"- winowajca dwudziestu godzin czytelniczej rozpusty, pewnie zaczęłabym ten post od

W życia wędrówce, na połowie czasu
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu
.
Jak ciężko słowem opisać ten srogi
Bór, owe stromych puszcz pustynne dzicze,
Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.
Gorzko — śmierć chyba większe zna gorycze

Lecz dla korzyści, dobytych z przeprawy,
Opowiem lasu rzeczy tajemnicze.
(Dante Alighieri, Boska Komedia, tłum. Edward Porębowicz)

Kontrukcja powieści Andrzeja Sapkowskiego niebywale przypomina mi bowiem dzieło Dantego. Szlachetny Reinmar von Below za sprawą Adeli Sterczowej przekracza bramę, bynajmniej nie raju, Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją ;) , i potem podąża w towarzystwie przewodników przez kolejne piekielne kręgi, by pod koniec spojrzeć w oczy bestii podczas pobytu w tytułowym narrenturm będącym więzieniem - szpitalem psychiatrycznym.

W "Narrenturm" znajdziecie wiele odwołań do legend i podań, dzieł alchemicznych i okultyzmu. Ich wprowadzenie jest uzasadnione czasem, w którym rozgrywa się akcja utworu i wydarzeniami historycznymi, do których odwołuje się fabuła. Co więcej, sądzę, że przeciętny czytelnik sięgający po książkę w celach stricte rozrywkowych przy okazji, ale z przyjemnością, znajdzie w niej kontekst, który wyjaśni mu genezę wielu szokujących opinii  na temat przeszłości a i aktualnych,współczesnych obaw przed "mrokami" średniowiecza. Magiczne praktyki przedstawiane na kartach powieści zostały doskonałe uzasadnione dzięki odwołaniom do źródeł pokazanym wprost, albo zawoalowanym. Robi to wrażenie nie mniejsze niż staranność w osadzeniu fabuły w konkretnych miejscach na Śląsku.

"Narrenturm" jest pozycją niezwykle inspirującą, zachęcającą do samodzielnych poszukiwań i uzupełnienia wiedzy. Jestem przekonana, że wiele osób podczas lektury i tuż po niej sięgnie po biblijne "Psalmy" a wielbiciele średniowiecza, z ciekawości chociażby, po poezję niezwykle popularnego wśród bohaterów książki Reinmara Hagenaua. Warto!

Od teraz posty na tym blogu będą pojawiały się nieco rzadziej niż zwykle. Czytam kolejne powieści A. Sapkowskiego, a mam trochę do nadrobienia.

2 komentarze:

  1. Na "Narrenturm" trafiłam zupełnie przypadkiem, pożyczyłam chyba i odkładałam do momentu gdy już kompletnie nie miałam nic do czytania i wystarczył początek, te kilka zdań i wpadłam do króliczej nory (mam na imię Alicja;) Nie wiem co w tej książce jest ale sprawia niemal zmysłowa przyjemność, a podróż w fantastyczną przeszłość staje się intelektualną i emocjonalną przygodą. Jest niesamowita.

    Ala

    OdpowiedzUsuń
  2. Czysta alchemia słowa...

    OdpowiedzUsuń