"Mecenat Zygmunta III i życie umysłowe na jego dworze" Czesława Lechickiego wydany w 1932 roku jest chyba najzabawniejszą książką historyczną, jaką zdarzyło mi się czytać.
Autor odważnie obwieszcza swoją niechęć wobec pierwszego Wazy na polskim tronie. Odmawia mu talentów, przymiotów charakteru i intelektu, zarzuca brak charyzmy i politycznego rozeznania. Złożywszy takie deklaracje na początku każdego rozdziału, przytacza fakty i liczby wprawiające czytelnika w podziw wobec króla. Krótkie porównanie działalności Zygmunta III z innymi władcami Polski i z innymi współczesnymi mu koronowanymi głowami Europy, uczucie to utrwala. I kiedy już wydaje się, że autorowi nie pozostaje nic innego, jak zaprzeczyć postawionej na początku tezie, okazuje się, że fakty faktami, liczby liczbami, relacje z epoki relacjami, co żeśmy sobie poczytali to nasze, ale przecież Zygmunt jako wychowanek jezuitów i gorliwy katolik, przykładny mąż i ojciec, żadną, żadną miarą nie może być nazwany dobrym władcą. Żeby chociaż pił, obżerał się, łajdaczył, grał w karty, wieszał przeciwników albo palił wsie... Nic. Nic za co ludzie tolerancyjni, otwarci na świat, pozbawieni przesądów, walczący z krzywdzącymi stereotypami mogliby go polubić.
Abstrahując od logiki wywodu odzwierciedlającej poczucie humoru Lechickiego, książka warta jest uwagi, gdyż rzeczywiście przybliża postać króla. Autor sporo miejsca poświęca licznym hobby władcy.
Wiedzieliście, że Zygmunt III Waza interesował się snycerką i złotnictwem, a w wolnych chwilach ze złota i drogich kamieni wyrabiał: medale, kielichy, monstrancje, relikwiarze, świeczniki i figurki świętych?
Zainteresowanie i hobby króla potwierdzone zostało w licznych relacjach, listach i dokumentach z epoki, tak polskich jak i zagranicznych.
Najsłynniejszym dziełem Zygmunta III był zegar bijący podarowany kardynałowi-legatowi Henrykowi Gaetano w 1597 r. opisany z podziwem w dzienniku Paola Mucantego.
"Była to sztuka podziwienia godna, zbudowana w kształt świątyni, w środku tej widać było mnóstwo figurek
reprezentujących procesję, jaką zwykł ojciec święty odprawiać, gdy uroczyście wchodzi na plac św. Piotra na odprawienie mszy. Przez sztuczny mechanizm wszystkie figury ruszały się. Ojciec św. niesiony był na krześle, odzywały się trąby i kotły, a gdy ojciec św. dawał benedykcję urbi et orbi, znów figury biły w kotły i bębny, inne zapalały armatki i strzelały. Wszystko to nadzwyczajnie sztuczne i oczy zachwycając." (za "Pamiętnikami" J.U. Niemcewicza)
Powszechnie znane i przez wielu ganione (jako nieodpowiednie dla monarchy) było zamiłowanie króla do malarstwa. Zygmunt III Waza doskonale rysował i z zamiłowaniem oddawał się malowaniu obrazów. Lechicki przytacza kilka anegdot związanych z tym zajęciem króla. Mnie zaintrygowała jedna z nich.
Otóż na początku XX wieku w zbiorach Galerii w Augsburgu znajdowały się dwa obrazy przypisywane polskiemu władcy. Jeden z nich przedstawiał postać świętej, przy czym zdania były podzielone, czy była to Matka Boska, czy św. Łucja. Drugie zaś dzieło, olej na płótnie o niewielkich wymiarach (47x57 cm), miało być alegorią zakładania klasztoru jezuitów.
Zgodnie z opisem prof. Jana Bołoza Antoniewicza przedstawiało króla Zygmunta III jako zwycięzcę kacerstwa. "Na stopniu stoi Zygmunt III w płaszczu gronostajowym narzuconym na bogatą zbroję, z koroną na głowie i buławą w ręku; ponad królem unosi się w obłokach patron jego Zygmunt Burgundzki; u stóp jego wije się "kacerstwo" przedstawione w postaci mężczyzny nagiego, zaledwie koło lędźwi opasanego; król wskazuje ręką na dwóch jezuitów po prawej stronie stojących jako tych, za których pomocą kacerstwo pokonał."
Antoniewicz uważał, że to niemożliwe, by dobry, skromny i bogobojny Zygmunt sam siebie tak odmalował. Ponadto dzieło w Augsburgu przewyższało kunsztem inne znane profesorowi obrazy króla. Autorstwo pracy zostało podważone. Przez chwilę sądzono, że alegorię namalował Tintoretto, a ostatecznie, że Peter Rubens. Waza musiał więc nieźle malować, skoro przypisano mu płótno flamandzkiego mistrza.
Antoniewicz przypuszczał, że obraz powstał prawdopodobnie w czasie podróży Władysława IV po Europie. Z powodu skaleczonej nogi królewicz zmuszony był w 1624 roku przedłużyć swój pobyt w Brukseli i Antwerpii, gdzie często odwiedzał atelier Rubensa urzeczony jego kunsztem. Wtedy miał powstać również słynny portret Władysława. Co do wspomnianej alegorii, to zgodnie domysłami profesora miała być malowana nieco pospiesznie, przywieziona przez Władysława do kraju, skąd potem trafiła do Augsburga z nazwiskiem Wazy. Zapewne znaczyło ono tylko tyle, że obraz pochodzi z królewskiej kolekcji, ale zostało błędnie zinterpretowane przez galeryjnych specjalistów.
Próbowałam znaleźć jakąś reprodukcję tego dzieła. Niestety nigdzie śladu po nim, podobnie jak po innych malarskich pracach króla.
Na koniec coś, co w tych poszukiwaniach zirytowało mnie co nieco . Otóż na stronie Muzeum Narodowego w Warszawie znalazłam obraz Leona Wyczółkowskiego przedstawiający kielich Zygmunta III Wazy opisany następująco (proszę kliknąć w obrazek, by powiększyć):
I tak się zastawiam, kto i dlaczego "roboty króla Zygmunta III" umieścił w cudzysłowie. Czy tytuł obrazu pochodzi od Wyczółkowskiego, czy też jakiś muzealny "specjalista" wykazał się przysłowiową gorliwością, przeciwną do tej augsburskiej.
Swoją drogą, jak się porówna pastel jednego z najzdolniejszych młodopolskich artystów ze zdjęciem zaginionego kielicha umieszczonym wyżej, raczej trudno oprzeć się wrażeniu, że Zygmunt Waza był znacznie bardziej utalentowany niż uznany artysta, nieprawdaż?
Źródła:
"Przeoczony Rubens", Gazeta Narodowa, 09.06.1905
Autor odważnie obwieszcza swoją niechęć wobec pierwszego Wazy na polskim tronie. Odmawia mu talentów, przymiotów charakteru i intelektu, zarzuca brak charyzmy i politycznego rozeznania. Złożywszy takie deklaracje na początku każdego rozdziału, przytacza fakty i liczby wprawiające czytelnika w podziw wobec króla. Krótkie porównanie działalności Zygmunta III z innymi władcami Polski i z innymi współczesnymi mu koronowanymi głowami Europy, uczucie to utrwala. I kiedy już wydaje się, że autorowi nie pozostaje nic innego, jak zaprzeczyć postawionej na początku tezie, okazuje się, że fakty faktami, liczby liczbami, relacje z epoki relacjami, co żeśmy sobie poczytali to nasze, ale przecież Zygmunt jako wychowanek jezuitów i gorliwy katolik, przykładny mąż i ojciec, żadną, żadną miarą nie może być nazwany dobrym władcą. Żeby chociaż pił, obżerał się, łajdaczył, grał w karty, wieszał przeciwników albo palił wsie... Nic. Nic za co ludzie tolerancyjni, otwarci na świat, pozbawieni przesądów, walczący z krzywdzącymi stereotypami mogliby go polubić.
Abstrahując od logiki wywodu odzwierciedlającej poczucie humoru Lechickiego, książka warta jest uwagi, gdyż rzeczywiście przybliża postać króla. Autor sporo miejsca poświęca licznym hobby władcy.
Wiedzieliście, że Zygmunt III Waza interesował się snycerką i złotnictwem, a w wolnych chwilach ze złota i drogich kamieni wyrabiał: medale, kielichy, monstrancje, relikwiarze, świeczniki i figurki świętych?
Zainteresowanie i hobby króla potwierdzone zostało w licznych relacjach, listach i dokumentach z epoki, tak polskich jak i zagranicznych.
Zygmunt III Waza, kielich mszalny |
Najsłynniejszym dziełem Zygmunta III był zegar bijący podarowany kardynałowi-legatowi Henrykowi Gaetano w 1597 r. opisany z podziwem w dzienniku Paola Mucantego.
"Była to sztuka podziwienia godna, zbudowana w kształt świątyni, w środku tej widać było mnóstwo figurek
reprezentujących procesję, jaką zwykł ojciec święty odprawiać, gdy uroczyście wchodzi na plac św. Piotra na odprawienie mszy. Przez sztuczny mechanizm wszystkie figury ruszały się. Ojciec św. niesiony był na krześle, odzywały się trąby i kotły, a gdy ojciec św. dawał benedykcję urbi et orbi, znów figury biły w kotły i bębny, inne zapalały armatki i strzelały. Wszystko to nadzwyczajnie sztuczne i oczy zachwycając." (za "Pamiętnikami" J.U. Niemcewicza)
Powszechnie znane i przez wielu ganione (jako nieodpowiednie dla monarchy) było zamiłowanie króla do malarstwa. Zygmunt III Waza doskonale rysował i z zamiłowaniem oddawał się malowaniu obrazów. Lechicki przytacza kilka anegdot związanych z tym zajęciem króla. Mnie zaintrygowała jedna z nich.
Otóż na początku XX wieku w zbiorach Galerii w Augsburgu znajdowały się dwa obrazy przypisywane polskiemu władcy. Jeden z nich przedstawiał postać świętej, przy czym zdania były podzielone, czy była to Matka Boska, czy św. Łucja. Drugie zaś dzieło, olej na płótnie o niewielkich wymiarach (47x57 cm), miało być alegorią zakładania klasztoru jezuitów.
Zgodnie z opisem prof. Jana Bołoza Antoniewicza przedstawiało króla Zygmunta III jako zwycięzcę kacerstwa. "Na stopniu stoi Zygmunt III w płaszczu gronostajowym narzuconym na bogatą zbroję, z koroną na głowie i buławą w ręku; ponad królem unosi się w obłokach patron jego Zygmunt Burgundzki; u stóp jego wije się "kacerstwo" przedstawione w postaci mężczyzny nagiego, zaledwie koło lędźwi opasanego; król wskazuje ręką na dwóch jezuitów po prawej stronie stojących jako tych, za których pomocą kacerstwo pokonał."
Antoniewicz uważał, że to niemożliwe, by dobry, skromny i bogobojny Zygmunt sam siebie tak odmalował. Ponadto dzieło w Augsburgu przewyższało kunsztem inne znane profesorowi obrazy króla. Autorstwo pracy zostało podważone. Przez chwilę sądzono, że alegorię namalował Tintoretto, a ostatecznie, że Peter Rubens. Waza musiał więc nieźle malować, skoro przypisano mu płótno flamandzkiego mistrza.
Antoniewicz przypuszczał, że obraz powstał prawdopodobnie w czasie podróży Władysława IV po Europie. Z powodu skaleczonej nogi królewicz zmuszony był w 1624 roku przedłużyć swój pobyt w Brukseli i Antwerpii, gdzie często odwiedzał atelier Rubensa urzeczony jego kunsztem. Wtedy miał powstać również słynny portret Władysława. Co do wspomnianej alegorii, to zgodnie domysłami profesora miała być malowana nieco pospiesznie, przywieziona przez Władysława do kraju, skąd potem trafiła do Augsburga z nazwiskiem Wazy. Zapewne znaczyło ono tylko tyle, że obraz pochodzi z królewskiej kolekcji, ale zostało błędnie zinterpretowane przez galeryjnych specjalistów.
Próbowałam znaleźć jakąś reprodukcję tego dzieła. Niestety nigdzie śladu po nim, podobnie jak po innych malarskich pracach króla.
Na koniec coś, co w tych poszukiwaniach zirytowało mnie co nieco . Otóż na stronie Muzeum Narodowego w Warszawie znalazłam obraz Leona Wyczółkowskiego przedstawiający kielich Zygmunta III Wazy opisany następująco (proszę kliknąć w obrazek, by powiększyć):
Zrzut ze strony MNW, zaznaczenie na czerwono moje, kliknij, aby powiększyć |
I tak się zastawiam, kto i dlaczego "roboty króla Zygmunta III" umieścił w cudzysłowie. Czy tytuł obrazu pochodzi od Wyczółkowskiego, czy też jakiś muzealny "specjalista" wykazał się przysłowiową gorliwością, przeciwną do tej augsburskiej.
Leon Wyczółkowski, Kielich króla Zygmunta III, 1907 |
Swoją drogą, jak się porówna pastel jednego z najzdolniejszych młodopolskich artystów ze zdjęciem zaginionego kielicha umieszczonym wyżej, raczej trudno oprzeć się wrażeniu, że Zygmunt Waza był znacznie bardziej utalentowany niż uznany artysta, nieprawdaż?
Źródła:
"Przeoczony Rubens", Gazeta Narodowa, 09.06.1905
Praca Wyczółkowskiego jest bardzo piękna kolorystycznie, ale nieciekawie skomponowana. Po za tym porównójąc kielich z pastelu z tym ze zdjęcia, widać wyraźnie, że Wyczółkowski źle uchwycił proporcje kielicha (albo wogóle ich nie uchwycił), przez co kielich wygląda na wykonany dość nieudolnie.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak.
UsuńDziękuję za komentarz.
Najsłabszy pastel Wyczółkowskiego jaki widziałem, wręcz szokuje nieporadnością. Ciężko uwierzyć że to dzieło tego mistrza.
OdpowiedzUsuńedit
A jednak. Sprawdziłem i okazało się że mistrz namalował serię takich koszmarków
tak 😌
Usuń