Henri Gervex, Rolla, 1878 |
Mimo młodego wieku, Henri Gervex jest już uznanym malarzem i zdobywcą medalu na Salonie w roku 1874. Nie musi więc ubiegać się o miejsce na ekspozycję obrazu i startować w konkursie. Tuż przed otwarciem Salonu dowiaduje się jednak, że jego praca została wykluczona z wystawy i nie będzie na niej prezentowana. Uznano ją bowiem za niemoralną.
Cóż tak zgorszyło artystyczne autorytety?
Przedstawienie Marii nie odbiegało w żaden sposób od klasycznych kanonów prezentowania kobiecej nagości. W ówczesnych galeriach mnóstwo było dzieł, prezentujących nagie kobiece ciała w sposób daleko bardziej swobodny.
Uwagę ekspertów przykuł natomiast nieład obok łóżka. Ubrania Marii rzucone są byle jak. Ułożenie sukni, podwiązek, kapelusza zdradza, że zdejmowane były w dużym pośpiechu i nikt nie zadbał o ich artystyczne ułożenie. Kobieta na łóżku nie jest więc modelką, a ladacznicą (podoba mi się takie określenie profesji). I na dodatek jeszcze ta laska wystająca spod gorsetu w sposób absolutnie nieprzyzwoity. Podobno taką realistyczną kompozycję ubrań zasugerował malarzowi Edgar Degas.
Najmniejszych złudzeń, co do tego, jaką relację między kochankami namalował artysta, nie pozostawia koszula mężczyzny, rozpięta i niedbale wpuszczona w spodnie.
Oburzony decyzją autorytetów Gervex zabrał swoje dzieło z wystawy i wystawił je w jednej z paryskich galerii. Skandal nagłośniły francuskie gazety. Dzięki temu do wspomnianej galerii ściągnęły nieprzebrane tłumy miłośników sztuki, gotowych w ścisku i mało komfortowych warunkach podziwiać kunszt i artystyczną odwagę malarza. Wiele lat później Gervex wspominał te wydarzenia z wyraźnym rozrzewnieniem.
Rzeczywiście jest w tym dziele coś szalenie nieprzyzwoitego. Ubrania ubraniami, ale zwróćcie uwagę na łóżko. Ułożenie pościeli, liczba kołder i poduch, ich koronkowe wykończenie, ciemnozielona tkanina suto marszczona wokół i zapalona nocna lampka, rozpraszająca światło, różowo-bladoniebieska, perły na stoliku, to nic innego jak sceneria odwołująca się do rokokowej afirmacji cielesnych przyjemności wzmocniona romantyczną burzą uczuć malującą się na twarzy mężczyzny. W jego postawie widoczne jest zdecydowanie, ale i charakterystyczna mroczność. Do tego jeszcze wschód słońca za oknem, zaróżowione niebo ponad wspaniały gmachami. Jest tu jakiś niemoralny nadmiar bodźców, rozpusta dla zmysłów, zepsucie.
Mówiąc szczerze, od dawna miałam ochotę napisać o tym obrazie, ale powstrzymywała mnie obawa, że nie wypada :-)
Mnie obraz ten kojarzy się z trzecią sceną, drugiego aktu "Kordiana" Słowackiego, w której zrujnowany bohater przypatruje się Wioletcie budzącej się ze snu, by chwilę później wyznać jej, że stracił cały majątek, a ofiarowane kobiecie brylanty przegrał w karty. Nawiasem mówiąc fragment, w którym pojawia się Wioletta uważam za najbardziej udaną część dramatu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz